Wydawało się, że w XXI wieku nie będziemy już oglądać tak drastycznych obrazów, jak te z Brukseli przed finałem Ligi Mistrzów w 1985 roku (Juventus – Liverpool) czy z Hillsborough w Sheffield cztery lata później w trakcie półfinału Pucharu Anglii (Liverpool – Nottingham Forest).
W Europie wyciągnięto wnioski i zrobiono wiele, by nie doszło do powtórki.
Poprawiono infrastrukturę stadionową, wprowadzono surowe przepisy i kary, które miały odstraszyć bandytów. Zamieszki przeniosły się głównie poza stadiony. Ale już tegoroczny finał Champions League w Paryżu był ostrzeżeniem, że nawet najlepsze środki bezpieczeństwa nie wystarczą, jeśli zawiodą ludzie.
Na Stade de France panował organizacyjny chaos, jaki przy tak dużych imprezach nie zwykł się zdarzać. Chuligani sforsowali bramy, dostali się na trybuny bez biletów, zajęli miejsca tych, którzy zapłacili za wejściówki ogromne pieniądze. Brakowało ochrony, a policja musiała użyć gazu łzawiącego. Mecz trzeba było opóźnić o ponad pół godziny.
Europejska federacja piłkarska (UEFA) winnych znalazła w kibicach Liverpoolu, którzy – w przeciwieństwie do sympatyków Realu Madryt – za późno wybrali się na stadion i doprowadzili do zatoru przed wejściowymi bramkami.