Lech Poznań kompromitująco przegrał z Karabachem Agdam, a to znaczy, że mistrz Polski jest słabszy nawet od mistrza Azerbejdżanu.
Pogoń Szczecin i Lechia Gdańsk wygrały swoje pierwsze pucharowe mecze na tyle wysoko, że można myśleć o drugiej rundzie (rewanże zakończyły się po zamknięciu gazety). Raków ma te egzaminy przed sobą. Tyle że wszystkie polskie kluby, poza Lechem, w rozgrywkach europejskich zostały zakwalifikowanie do Ligi Konferencji, trzeciej w hierarchii, bo w ostatnich sezonach nasi przedstawiciele spisywali się bardzo słabo.
Pozorny paradoks tej sytuacji polega na tym, że reprezentację Polski, czyli kraju z ligą, której daleko do najlepszych w Europie, czeka występ w finałach mistrzostw świata. Tyle że niemal 100 procent graczy kadry pracuje na co dzień w klubach zagranicznych. Nad Wisłą pozostali słabsi, na tyle starsi, że kończą tu kariery, paru zdolnych młodych, liczących na zagraniczny wyjazd, oraz cudzoziemcy, którzy w swoich krajach karier nie zrobili, a w Polsce mogą liczyć na niezłe płace i popularność.
Państwo płaci
Kluby są prywatnymi spółkami akcyjnymi, ale trzej najwięksi sponsorzy rozgrywek Ekstraklasy to spółki Skarbu Państwa: Bank Pekao BP jest partnerem tytularnym, Lotto partnerem głównym, a Orlen oficjalnym. Za pośrednictwem tych firm państwo łoży na piłkę dziesiątki milionów złotych. Ekstraklasa SA, która jest organizatorem rozgrywek, wypłaciła klubom za poprzedni sezon 240 mln zł. Są to pieniądze pochodzące od partnerów oraz sponsorów prywatnych i państwowych. To prawie 10 mln więcej niż w poprzednim sezonie.
Wynika to ze wzrostu wartości kontraktów mediowych i marketingowych. Najwięcej otrzymał mistrz Polski Lech, prawie 29 mln zł. Ostatni w tabeli Górnik Łęczna spadł do I ligi, ale za występy w ekstraklasie dostał 7,5 mln zł. Da się za to związać koniec z końcem. Pod warunkiem, że klubem zarządzają osoby mające na ten temat wiedzę. A z tym różnie bywa.