Gospodarze przewyższali lechitów pod względem techniki, szybkości przeprowadzanych akcji, agresywności. Wykazywali te cechy już przed tygodniem w Poznaniu, ale mieli pecha. Tym razem, niezależnie od tych przewag sprzyjało im szczęście.

Po trzecim golu dla Karabachu w 56. minucie, grała już tylko jedna drużyna. Lech nie bardzo wiedział, jak odrobić stratę. Nie potrafił wyprowadzić piłki, obrońcy popełniali stanowczo za dużo błędów. Widać było u polskich zawodników duże zmęczenie.

Czytaj więcej

Liga Mistrzów. Lech Poznań za burtą. Była nadzieja, został wstyd

Trener Lecha, Holender John van den Brom czekał ze zmianami aż do 72. minuty. Kiedy już przeprowadził dwie naraz, Filip Szymczak w pierwszej akcji stracił piłkę, Antonio Milić dał się ograć w polu karnym i Lech stracił czwartą bramkę. Piąta padła trzy minuty później, a zapowiadało się na kolejne, bo lechici, nie dość, że rozbici psychicznie, nie mieli sił. Być może wpuszczenie na boisko trzech pomocników jednocześnie powinno nastąpić nie w 85. minucie, kiedy było już po meczu, a znacznie wcześniej.

Lech ma spory problem. Trzeba poszukać bramkarza, obrońców, odbudować drużynę mentalnie. Bo tak naprawdę - to była klęska mistrza Polski.