[b]Wczoraj (11 marca) sąd apelacyjny [/b]prawomocnie oddalił jego pozew.
To jedna z głośniejszych spraw o ochronę dóbr osobistych, by nie powiedzieć: pyskówek. Nie tylko ze względu na wypowiedzi, ale i na to, że nie było przy nich świadków. Mimo to sądy dwu instancji zgodnie uwierzyły jednej ze stron.
Poszło o słowa, które wiceprezes miał rzucić wobec Marii Szabłowskiej-Szabel, znanej dziennikarki muzycznej, jednej z kilkudziesięciu dziennikarek zwalnianych pod koniec 2006 r. w ramach zwolnień grupowych, a według np. „Gazety Wyborczej” – pisowskich czystek. Targalski miał nawymyślać jej od „złogów gierkowsko-gomułkowskich” i „starych bab”.
– Owszem, znany jestem z ostrych wypowiedzi, ale nie aż tak głupich i obelżywych – mówił wczoraj Targalski. – Nie mogłem takich słów użyć, gdyż Szabłowska zatrudniona została dopiero za Gierka, nie pracowała w radiu za Gomułki. Politycznie motywowanymi plotkami dorobiono mi gębę – uważa były wiceprezes.
Sędzia Anna Kozłowska wskazała, że świadkowie podzielili się na dwie grupy, jedni nic nie słyszeli, inni wspierali wersję Szabłowskiej. O jej wiarygodności przesądziło zdaniem sądu to, że dziennikarka wyszła z rozmowy wstrząśnięta, a słowa szefa natychmiast powtórzyła kolegom. Na dodatek Targalski z innymi podwładnymi rozmawiał w podobnym stylu, a o pracownikach PR wyrażał się w stylu „średnia wieku jest bliska tej na cmentarzu”. W tej sytuacji powodowi nie należy się ochrona.