Biegłego sądowego nie zastąpi ekspertyza prywatna rzeczoznawcy, choćby niewątpliwego specjalisty – to sedno wyroku Sądu Najwyższego (sygnatura akt: I CSK 382/10).
W sprawie chodziło o odszkodowanie z AC za skradzionego mercedesa S-Classe W 220.
W kilkuletnim sporze pojawiło się kilka wycen tego auta, ale żadna z kwot nie została udowodniona. W umowie sprzedaży (listopad 2002 r.) za auto, nieco używane, podano cenę 160 tys. zł, choć sprzedawca oszacował jego wartość na 196 tys. zł i taką kwotę wskazano jako sumę ubezpieczenia. Pół roku później samochód miał lekką stłuczkę, a dwa tygodnie później został skradziony. Sprawców nie ustalono. Pojazd miał system alarmowy, ale podczas dochodzenia nie stwierdzono zaniedbań czy innych okoliczności, które wyłączałyby bądź ograniczały odpowiedzialność PZU, w którym właściciel auta (spółka z o.o.) miał wykupioną polisę AC.
Nie było sporu co do tego, że PZU odpowiada za szkodę. Spór dotyczył wysokości odszkodowania ubezpieczeniowego, a dokładniej wartości skradzionego samochodu.
Sąd okręgowy dysponował dwiema wycenami. Prywatna ekspertyza Bogdana G., rzeczoznawcy zaangażowanego przez powódkę, wyceniała auto na dzień kradzieży na 185 tys. zł. Oszacowanie PZU (według zasad określonych w ogólnych warunkach ubezpieczenia autocasco) wskazywało sumę 83 tys. zł. SO uznał, że ta druga kwota jest miarodajna, i ją zasądził, a prywatna opinia powoda, na którym zresztą ciąży obowiązek udowodnienia wysokości roszczenia (art. 6 k.c.), nie ma znaczenia dowodowego.