Współczesna edukacja seksualna dzieci to w dużej części wojna z dzieciństwem i systemowe mordowanie niewinności przez rodziców, którzy najpierw sami się „wyzwoliwszy", nie potrafią już przekazywać dziecku właściwych dyspozycji moralnych, oddając wszystko „ekspertom". Dla tych zaś edukacja seksualna to często rodzaj antyrodzicielskiej terapii i łamanie zahamowań moralnych umożliwiających delikatność i poznanie, zanim się zaangażujemy bez emocjonalnej katastrofy i brutalizacji relacji.
Państwo na straży ortodoksji
Doświadczenia krajów, w których wprowadzono owe zajęcia w tak wczesnym wieku, pokazują obniżenie się tam znacząco wieku inicjacji seksualnej i konsekwencji z tym związanych. Postępuje zniszczenie kotwic religijnych, kulturowych, rodzinnych na rzecz nieustannej emancypacji wyrażanej w języku praw człowieka. Rodzice w takiej sytuacji mają przestać być przekazicielami wartości, lecz jedynie zarządzać emocjami dzieci i afirmować bez wymagań. Zwolennicy projektu emancypacyjnego traktują go jako naukowy, poparty wiedzą ekspercką mającą doprowadzić do człowieczeństwa „wyzwolonego" z przemocy ludzkiej szamotaniny w sieciach religii, kultury, historii. Przeciwnicy tak narzucanej emancypacji są traktowani jako zagrożenie. Nie są oponentami, z którymi cywilizowanie się dyskutuje, lecz bigotami. Socjolog piszący o korzyściach tradycyjnego małżeństwa jest potępiany przez Amerykańskie Towarzystwo Sojologiczne. Solidne studium Marka Regnerusa z Texas University wskazujące, iż dzieci z nienaruszalnych, biologicznych rodzin ojca i matki są psychicznie szczęśliwsze i przygotowane do życia lepiej niż te wychowane w innych konfiguracjach płciowo-genderowych, zostało potępione. Wszczęto postępowanie dyscyplinarne i procesy przeciw uniwersytetowi przez organizację LGBT.
Religia to hipokryzja
Taki świecki projekt emancypacyjny jest poza zasięgiem logicznego rozumowania. Rozpatrywany jest w kategoriach sacrum i profanum. Państwo, szkoła, uniwersytety mają strzec ortodoksji, ucząc dziecko, aby zadecydowało samodzielnie, czym jest jego ciało i nieograniczony potencjał kreowania seksualności. Historia i społeczeństwo to wyłącznie różnorodność kulturowych, etnicznych, genderowych tożsamości. Jedność jest tworzona, a zarazem redukowana do tolerancji, rodzaju instrumentalnej cnoty. Ludzie mają wyrzec się poglądów i ocen moralnych.
Ta oficjalna ideologia ma konsekwencje dla wolności słowa czy religii. Ludzie religijni zaczynają żyć w świecie liberalnym, który propaguje prawa i instytucje coraz częściej wrogie ich wierze i ich wspólnotom. Nie chodzi o nominalną religijność, którą liberalna kultura toleruje o tyle, o ile jest wyłącznie moralistycznym deizmem, lecz np. o fundamentalne rozumienie małżeństwa w kontrze do liberalnej antropologii radykalnego indywidualizmu, aborcji jako prawa człowieka czy ograniczeń praw rodziców do wychowania dzieci.
W moralnej mgle
W 2016 r. federalna Komisja Praw Obywatelskich USA wydała raport „Pokojowa koegzystencja łącząca zasady niedyskryminacji z prawami obywatelskimi", deklarując „religijne wyłączenia zgodnie z klauzulą sumienia z ochrony praw obywatelskich odnoszących się do takich kategorii jak rasa, kolor skóry, pochodzenie narodowe, płeć, niepełnosprawność, orientacja seksualna i tożsamość genderowa wyraźnie naruszają te prawa, stając się zbyt dużym obciążeniem dla praw i polityki antydyskryminacyjnej. Sądy, ustawodawcy i politycy muszą dostosowywać religijne wyłączenia do praw obywatelskich w sposób najbardziej zawężający". Przewodniczący Komisji dodał, że „takie pojęcia jak wolność religijna, swobody religijne nie oznaczają nic poza hipokryzją tak długo, jak długo będą zakodowanymi nazwami dyskryminacji, nietolerancji, rasizmu, seksizmu, homofobii, islamofobii, chrześcijańskiej supremacji i innych form nietolerancji. Dzisiaj, tak jak w przeszłości, religia jest używana jako broń przez tych, którzy chcą zakwestionować równość innych.