Przeprowadzonego ostatnio egzaminu radcowskiego – po raz pierwszy w nowej w pełni państwowej formule – nie zdało w całym kraju około 35 proc chętnych. Pojawiły się wypowiedzi przedstawicieli samorządu zawodowego pełne zaniepokojenia i troski o zdających. Apelują o przywrócenie samorządowego charakteru egzaminu zawodowego. Rozumiem, że z przekonaniem, iż wówczas więcej osób go zda.
Taki pogląd budzi zdumienie. Propozycja wydaje się bowiem nierealna. Trudno przypuszczać, że już po pierwszej próbie ustawodawca „przewróci” nową formułę egzaminu.
Ale najważniejsze wydaje się to, że taki wynik egzaminu powinien cieszyć, nie zaś martwić. Egzamin dający uprawnienia do wykonywania zawodu zaufania publicznego okazał się trudną próbą, a wejście do zawodu jest dostępne tylko dla osób dobrze do tego przygotowanych (w Niemczech drugiego egzaminu prawniczego nie zdaje i 50 proc. przy nieporównywalnie bardziej wymagającym systemie kształcenia na aplikacji). Taka trudna próba jest tym bardziej potrzebna, im łatwiejszy jest dostęp do aplikacji, ale i im trudniej jest szkolić ogromne rzesze aplikantów.
A ponadto nikt już nie może populistycznie zarzucać samorządowi zawodowemu, że zamyka dostęp do zawodu „na końcu drogi”. Tak więc zdał egzamin nowy system weryfikacji przygotowania do „należytego i samodzielnego wykonywania zawodu radcy prawnego” (taki jest ustawowy cel aplikacji). Nie można go przecież dyskwalifikować z powodu znacznego odsetka osób, które egzaminu nie zdały. Czy teraz egzamin zda Ministerstwo Sprawiedliwości i celowo nie obniży stopnia trudności kolejnych egzaminów?
Ministerstwo powinno też odstąpić od politycznej poprawności i ujawnić zakres słabego przygotowania do egzaminu. Taka wiedza byłaby pożyteczna dla uczelni prawniczych, samorządów zawodowych, a także studenckich oraz absolwenckich stowarzyszeń od lat wojujących, by zawody prawnicze otworzyć tak dalece, by wymagania były jak najmniejsze.