Nie wiadomo tylko, komu później daje. Przed podobnym problemem stanęło Ministerstwo Finansów. Skończyli się bogaci. A zatem, jak nie ma bogatych, zabierzmy biednym!

Finansowa struktura społeczeństwa przypomina piramidę. Tych, którzy zarabiają miliony, jest niewielu, zaś tych, którzy zarabiają niewiele - krocie. I krocie można zarobić, ściągając choć kilka złotówek z niezamożnego podatnika.

Dotychczas cenzus obrotu zmuszający do zainstalowania kasy rejestrującej wynosił 40 tys. złotych. Według nowego projektu zostaje on obniżony do 20 tys. złotych. Czy to dużo? Suma dotyczy obrotu, a nie przychodu czy zysku. Owe 20 tysięcy podzielone na 12 miesięcy daje kwotę 1667 zł w zaokrągleniu. Tym, którzy wrócili właśnie z kosmosu, przypomnę, że płaca minimalna w Polsce wynosi 1500 zł brutto. Dla pracownika to przychód. 1667 zł zobowiązujące do stosowania kasy to kwota miesięcznego obrotu. Ile w tym zysku, najlepiej wie każdy, kto zmierzył się z prowadzeniem własnej działalności gospodarczej.

Spróbujmy więc policzyć. Domowy obiad w niezbyt wytwornym lokalu kosztuje 12 zł. Zupa, kotlet jakiś, ziemniaki i kompot nie za mocny. Jeśli uda się codziennie, licząc dni robocze wyłącznie, nakarmić takim obiadem siedmiu głodnych, to już kasę zamontować należy. No, chyba że zrezygnują z kompotu.

Ale jak widać niezachwiana jest wiara decydentów w to, że jeśli powiększy się krąg osób teoretycznie zobowiązanych do ponoszenia daniny na rzecz budżetu, to automatycznie wzrosną wpływy do budżetu. I mizerny efekt wprowadzenia kas fiskalnych dla prawników i lekarzy tej wiary wcale nie umniejszył.