Sąd Apelacyjny w Warszawie jako sąd dyscyplinarny badał tę kwestię i powiedział, że nagranie rozmowy jest wiarygodne i nie zostało zmanipulowane, a sam Milewski nie kwestionował, że rozmawiał z osobą podającą się za asystenta szefa Kancelarii Premiera oraz że nie potrafił wyjaśnić, na czym konkretnie ta manipulacja miałaby polegać.
Nie sposób ignorować tego faktu, ale – jak twierdzi jeden z doświadczonych adwokatów – trudno czuć się kompetentnym do zastępowania Sądu Najwyższego ?i „orzekania" zamiast niego. Spróbujmy jednak.
Dla dyscyplinarnego ukarania sędziego Milewskiego (a stosuje się tu odpowiednio przepisy kodeksu postępowania karnego) należałoby wykazać, że dopuścił się on przewinienia dyscyplinarnego. W tym wypadku prowadził upublicznioną przez Pawła M. rozmowę. Dowodem jej przeprowadzenia i jej treści powinno być autentyczne nagranie rozmowy. I tu pojawia się problem. Jak to udowodnić, jeśli nie mamy autentycznego nagrania?
Nie dysponując bezpośrednim, jednoznacznym dowodem, można jednak skorzystać z innych dowodów, jeśli są dostępne. Zaprezentowane nagranie też jest dowodem, dowodem są też zeznania samego Pawła M. Musimy pamiętać, że ma on status świadka – choć oczywiście badana będzie jego wiarygodność i to, dlaczego nie ujawnia oryginału. Oczywiście może mieć istotne powody, gdyby np. obciążał bliskie mu osoby. ?To tak jak w rzadkich wprawdzie, ale zdarzających się sprawach o zabójstwo: nie trzeba dysponować zwłokami, by skazać zabójcę.
Przed Sądem Najwyższym może być kwestionowana dopuszczalność samej prowokacji i wynikających ?z niej dowodów.
– W polskim prawie nie ma zakazu wykorzystania dowodów pozyskanych ?w nielegalny sposób – wskazuje Paweł Ignatjew, adwokat zajmujący się sprawami karnymi. Dodaje jednak, że przedłożone sądowi dowody muszą być samodzielnie bądź w połączeniu z innymi niepodważalne. Rozmowa telefoniczna obywatela z urzędującym sędzią w jego biurze, ze służbowego numeru telefonu, nie może być sama w sobie uznana za działanie sprzeczne ?z prawem.