Warto pamiętać, że w większości przypadków nie możemy mówić, że sprawca planował jazdę pod wpływem alkoholu. Decyzja zostaje najczęściej podjęta spontanicznie, kiedy sprawca jest już pod wpływem alkoholu, a możliwość rozpoznania znaczenia czynu lub pokierowania postępowaniem jest ograniczona lub wyłączona.
Inna i szeroka kategoria sprawców to osoby uzależnione od alkoholu lub innych środków odurzających. Pamiętajmy, że jednymi z objawów choroby alkoholowej są picie kompulsywne oraz - nierzadko - picie bez względu na konsekwencje. Trudno rozsądnie zakładać, że tacy sprawcy nie wsiedliby do samochodu, gdyby kara grożąca za ten czyn była trochę wyższa, a nawet, gdyby ryzyko złapania było dużo większe.
Po pierwsze, zdecydowana większość nie ma wiedzy o sankcjach, które, notabene, są wystarczająco dolegliwe. Po drugie, biorąc pod uwagę zamroczenie alkoholowe, trudno mówić o dokonywaniu przez sprawców racjonalnej analizy czy kalkulacji dotyczących wysokości kary.
Dyskusja na temat zaostrzenia kar (wznawiana po każdym czarnym weekendzie) to dyskusja medialna i polityczna. Przekonanie, że podniesienie sankcji w postaci grożącej kary pozbawienia wolności o dwa, czy trzy lata, realnie zmieni problem, jest w moim przekonaniu nieporozumieniem. Gdyby ostre kary miały wyłączać przestępczość, to - jak słusznie zauważył prof. Marian Filar - sytuacja byłaby prosta, bo wystarczyłoby każde przestępstwo karać śmiercią.
Warto dodać, że nawet utrata prawa jazdy jest często w gruncie rzeczy zabezpieczeniem iluzorycznym. Pijany kierowca uruchamia samochód kluczykami, a nie prawem jazdy. Polityka "zakazywać - zabierać - zaostrzać" to demagogia. Zresztą, nawet zaostrzenie sankcji będzie od razu komentowane jako niewystarczające. Również dlatego problem pijanych kierowców należy przekazać raczej na ręce ekspertów niż ustawodawcy.