Bez pomysłu na państwo, niepotrafiącej rozwiązywać problemów obywateli. A tych przybywa. Coraz bardziej agresywne roszczenia wysuwają poszczególne grupy zawodowe, zaraz dołączą do nich pacjenci odczuwający efekty kolejnych wadliwych zmian w służbie zdrowia, nie mówiąc już o ponad pół milionie frankowiczów, którzy oczekują od państwa naprawy tego, co kiedyś zaniedbało.
Partia rządząca chce chyłkiem przemknąć obok tych problemów, kierując uwagę opinii publicznej na kontrowersyjną konwencję antyprzemocową. W piątek, po kilku latach sporów, jej ratyfikacja ma być głosowana w Sejmie. Spory związane z tą konwencją były już wielokrotnie wykorzystywane przez rząd do wywoływania burz w okresach rozmaitych zawirowań. Mam wrażenie, że teraz jest podobnie.
Każdy, kto przynajmniej raz przeczytał konwencję, wie, że w sprawie poważnego problemu społecznego, jakim jest przemoc wobec kobiet, niczego ona nie zmieni. Proponuje bowiem rozwiązania, które w polskich kodeksach i ustawach są już i tak, a inne wydają się kuriozalne (jak zakaz wycinania łechtaczek czy zmuszania do małżeństwa nieletnich). Osobną kwestią jest bardzo słabe egzekwowanie istniejących rozwiązań oraz mizerna działalność instytucji antyprzemocowych.