W 1995 r., gdy walczący o reelekcję Lech Wałęsa starł się z Aleksandrem Kwaśniewskim, to właśnie prezydenta tuż po zamknięciu lokali wyborczych ogłoszono zwycięzcą II tury. W miarę jak napływały oficjalne dane, stawało się coraz bardziej jasne, że w Pałacu Prezydenckim zmieni się lokator. Ostateczne wyniki to potwierdziły. Sąd Najwyższy zalała wówczas fala protestów – ówczesny rekord 600 tys. czeka na pobicie – a ich głównym zarzutem było kłamstwo Kwaśniewskiego co do posiadania wyższego wykształcenia.
SN oddalił protesty, uznając, że choć doszło do naruszenia obowiązującej wtedy ustawy o wyborze prezydenta, nie miało to wpływu na wynik – choćby dlatego, że media informowały o braku dyplomu Kwaśniewskiego jeszcze przed I turą, więc wyborcy doskonale wiedzieli, na kogo głosują. Poza tym protestów było mniej, niż wynosiła przewaga Kwaśniewskiego nad przegranym Lechem Wałęsą.
Czytaj więcej
„Członek komisji nie ma prawa odmówić głosowania tylko dlatego, że coś się wyświetliło w nieoficj...
Wybory prezydenckie. Na co mogą się skarżyć wyborcy w protestach składanych do Sądu Najwyższego?
Tym razem częściej łapany w trakcie kampanii na mijaniu się z prawdą był Karol Nawrocki (nawet zażywany snus z nikotyną początkowo nazywał gumą). Stosując jednak logikę SN sprzed lat – skoro nagłaśniane przez media mniejsze i większe „przewiny” kandydata nie zniechęciły do niego wyborców, trudno uznać je za podstawę skutecznego protestu. Ale zapewne nie zabraknie prawników gotowych przygotować opinię z odmienną interpretacją.