Co tak naprawdę kryło się w rozporządzeniu, które wywołało burzę polityczną, budząc lęki przed zalewem migrantów z państw Trzeciego Świata? Rozporządzenie, a właściwie jego nowelizacja, jest aktem wykonawczym do ustawy o cudzoziemcach, która obowiązuje od 2013 r. Daje ona szefowi MSZ możliwość wydania przepisów szczegółowych. Z możliwości tej już skorzystano wobec obywateli Białorusi, tworząc nowe ścieżki wizowe. Nowe rozporządzenie powielało je względem 21 państw.
To techniczna zmiana, która nie obniża wymagań dla ubiegających się o pobyt w Polsce, ale sprawia, że starający się o wjazd (i oczekujący na nich pracodawcy) nie są trzymani w niepewności, czasem miesiącami.
Przepisy miały odciążyć konsulaty i teraz to nie konsul, ale urzędnik MSZ miał weryfikować wnioski i podejmować decyzję, pośrednictwem miałyby się natomiast zająć zewnętrzne podmioty obsługi wizowej.
Czytaj więcej
Ministerstwo Spraw Zagranicznych chce dopuścić kolejne kraje do możliwości ubiegania się o wizę bezpośrednio w polskim MSZ, a nie w konsulacie.
Za takim rozwiązaniem przemawiała pragmatyka. Jeżeli w niektórych krajach liczba wniosków wizowych przekraczała 100 tys. miesięcznie, np. w Indiach, szybkie wydanie wizy było niemożliwe. Aby sprawnie obsłużyć wszystkich chętnych, potrzebne byłyby potężne wzmocnienia kadrowe i nakłady finansowe. Przekazanie tych zadań pośrednikom zewnętrznym, a następnie urzędnikom w kraju było tańsze.