Będzie to ciekawe w świetle wyroku SN, o którym pisałem w ubiegłym tygodniu. Stwierdzono w nim, że „istotna jest ocena nie tylko stanu umysłu, który wskazuje na odporność sędziego na zewnętrzną presję, ale również zestaw instytucjonalnych ustaleń obejmujących tryb powoływania sędziów”, wobec czego bezstronność sędziego „przede wszystkim musi być oceniana w oparciu o te elementy, które są obiektywnie dostrzegalne”.
Pod tym względem nic nie da się zarzucić Piotrowi Schabowi, rzecznikowi dyscyplinarnemu sędziów sądów powszechnych. Nie sposób bowiem „obiektywnie nie dostrzec”, że został on powołany na sędziego w 1998 r. przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, na wniosek niezależnej Krajowej Rady Sądownictwa (KRS), której 15 członków „spośród sędziów” wybrali sobie sami sędziowie, a nie Sejm. Co więcej, musiał on wzorowo pełnić swoją służbę w sądzie rejonowym, bo po sześciu latach prezydent Kwaśniewski, na wniosek niezależnej KRS kolejnej kadencji, powołał go na stanowisko sędziego sądu okręgowego. Więc „instytucjonalne ustalenia obejmujące tryb powoływania” pozwolą chyba orzec, że spełnione zostały standardy niezawisłości. Nie sposób bowiem przyjąć, że niezależna KRS nie zweryfikowała „stanu umysłu” kandydata, który musiał przecież wskazywać na jego „odporność na zewnętrzną presję”. Czyżby niezależna KRS i prezydent Kwaśniewski mogli się pomylić w swojej ocenie aż dwa razy? Jeszcze prezydenta to rozumiem. Podpisywał przecież wszystkie wnioski jak leci. Ale sama Rada? Przecież większość w niej mieli sędziowie wybrani przez sędziów. Oni też się mylili?
Czytaj więcej
Sąd Najwyższy wydał pierwszy wyrok, w którym przeprowadził test niezależności sędziego.
Oczywiście można będzie próbować dowodzić, że coś się zmieniło w „stanie umysłu” sędziego w 2016 r. i jego umysł przestał być „odporny” na zewnętrzną presję. A może już nawet w 2011 r. Bo sędzia Schab przewodniczył wówczas składowi orzekającemu Sądu Okręgowego w Warszawie, który skazał Emila Kołodzieja – jednego z członków Rady Państwa PRL – za głosowanie 12 grudnia 1981 r. za dekretem o stanie wojennym. A przecież SN w uchwale z 20 grudnia 2007 r., którą wpisał nawet do księgi zasad prawnych, raczył był uznać, że sędziowie orzekający w stanie wojennym na podstawie tego dekretu mogli „dysydentów” skazywać.
Jak to się mówi w miejskim slangu? Kupuję popcorn i piwo i czekam na uzasadnienie jesiennego wyroku SN (sama sentencja mnie jakoś mniej interesuje).