Prawda jest smutna. Społeczeństwo jest coraz bardziej znudzone sporem o Trybunał Konstytucyjny. I chyba bardzo dobrze wie o tym obóz rządowy. Słońce, wakacje... Któż przejmowałby się w takich okolicznościach trójpodziałem władzy czy niezawisłością sędziowską? Tym bardziej że obu stronom sporu nie pozostało nic innego, jak powtarzać wypowiedziane lub wykrzyczane wielokrotnie argumenty.
Warto przy tej okazji zauważyć coś innego. Spór o Trybunał mimo wszystko mógł stanowić okazję do edukacji obywatelskiej. Gdyby władza potrafiła się wycofać ze swojego stanowiska, trzej sędziowie Trybunału zostaliby zaprzysiężeni, a sporny wyrok (a obecnie już wyroki) – bez żadnych dodatkowych machlojek – w końcu opublikowany. Cała awantura, wbrew pozorom, mogłaby wszystkim wyjść na dobre. Mogłaby podnieść autorytet sądów i prawa w ogóle. Obywatele uzyskaliby informację, że ze stosowaniem prawa nie ma żartów. Natomiast trwanie przez prezydenta, rząd i większość parlamentarną przy swoim stanowisku powoduje poważne szkody społeczne. Okazuje się bowiem, że władzę sądowniczą można ignorować, protekcjonalnie pouczać i ośmieszać.
W naszym społeczeństwie istnieje naturalne podłoże dla takich działań. Jeżeli spojrzymy na historię, szybko dojdziemy do wniosku, że na przestrzeni wieków dosyć kiepsko było z poszanowaniem przez nas prawa. Jakże często można było odnaleźć tendencje, gdy obywatele sami czuli się w mocy przesądzania o tym, co jest dobre, a co złe, i gotowi byli ochoczo wyręczać lub ignorować sądy. Można przypominać różne zdarzenia i osoby. Wspomnijmy chociażby XVII wiek i pana Łaszcza (pojawił się zresztą w „Ogniem i mieczem" Henryka Sienkiewicza), którego płaszcz był ponoć ocieplony niewykonanymi wyrokami sądów. Nawet jeżeli to legenda, dobrze oddaje mentalność szlachecką.
Wyroki sądu były dobre wtedy, gdy były korzystne. Jeżeli nie – w miarę możliwości zupełnie ignorowano ich treść (zwłaszcza jeżeli, stosując metaforę z dawnego powiedzenia, było się „bąkiem", a nie „muszyną").
Idźmy dalej – czym innym, jak nie krańcową ignorancją przepisów prawa były sławetne zajazdy. Mentalność ich uczestników znakomicie (zauważmy, nie bez swoistego sentymentu) oddał w swej epopei Adam Mickiewicz. Jak to ujmował jego Gerwazy: „Broń Boże! Szlachta Bracia! ja przy prawie stoję./ Wszak Hrabia wygrał, zyskał dekretów niemało /Tylko je egzekwować! Tak dawniej bywało:/Trybunał pisał dekret, szlachta wypełniała,/A szczególniej Dobrzyńscy, i stąd wasza chwała".