Reklama
Rozwiń

Marek Migalski: Dekonstrukcja rządu

Pomysł rekonstrukcji rządu miał go wzmocnić. Jednak dotychczasowy efekt jest dokładnie odwrotny – gabinet Donalda Tuska jest dziś jeszcze bardziej skłócony, niż był poprzednio, a dodatkowym efektem jest dyskusja, czy to sam premier nie powinien zostać „zrekonstruowany”.

Publikacja: 08.07.2025 17:39

Premier Donald Tusk

Premier Donald Tusk

Foto: PAP/Przemysław Piątkowski

Wszystko od początku poszło nie tak. Idea dokonania głębokich zmian w rządzie została bowiem ogłoszona przez jego szefa między pierwszą a drugą turą wyborów prezydenckich. To zupełnie niezrozumiałe, bo przecież Rafał Trzaskowski potrzebował jak kania dżdżu głosów zwolenników Szymona Hołowni i Magdaleny Biejat – tymczasem dowiedzieli się oni na krótko przed 1 czerwca, że ich ulubione partie będą „przycięte” w rządzie zaraz po wyborach. Na pewno nie zachęciło ich to do poparcia wiceszefa PO.

Foto: Tomasz Sitarski

Jednak Tusk nawet po przegranej przez swego zastępcę elekcji prezydenckiej nie odstąpił od idei rekonstrukcji rządu. Przesunął ją za to w czasie. „Trwa” już ona pięć tygodni. Na pewno nie wpływa to na efektywność pracy jego gabinetu, bowiem wszystkie tworzące go podmioty zajęte są nie efektywną pracą dla obywateli, lecz zapewnieniem sobie jak najlepszego startu w nadchodzących rozmowach oraz obroną swego stanu posiadania i dostępu do państwowej spiżarni. Chyba nie o taki efekt chodziło przewodniczącemu PO.

Jak Władysław Kosiniak-Kamysz i Szymon Hołownia pokazali Donaldowi Tuskowi swoją niezależność

Co gorsza, junior partnerzy podjęli kroki mające na celu pokazanie premierowi, że mają alternatywę i nie muszą podporządkować się jego woli. W PSL przeprowadzono ankietę, w której aparat partyjny miał się wypowiedzieć, czy woli trwać w obecnym układzie politycznym, czy może życzy sobie zawarcia koalicji z PiS. Oczywistą intencją autorów tego badania było zasygnalizowanie Tuskowi, że ludowcy nie są skazani na sojusz z nim i że mają inne możliwości politycznej egzystencji. Dokładnie temu celowi służyły zapewnienia Władysława Kosiniaka-Kamysza, że jest gotów przekazać prezydentowi elektowi zwierzchnictwo nad armią i podzielić się doświadczeniami w zakresie obronności. Działo się to w chwili, gdy ogromna część elektoratu PO (ale także aparatu partyjnego) zajęta była składaniem protestów do Sądu Najwyższego w sprawie uznania nielegalności zwycięstwa Karola Nawrockiego.

Foto: rp.pl/Weronika Porębska

Tą samą drogą okazywania swojej podmiotowości poszedł Szymon Hołownia, przyjmując zaproszenie do nocnego spotkania z Jarosławem Kaczyńskim. Zrobił to jednak z gracją słonia w składzie porcelany. Do końca nie wiadomo, czy rzeczywiście negocjował obalenie obecnego rządu lub poparcie dla siebie jako premiera (tudzież marszałka Sejmu), ale efekt na pewno miał być podobny jak w przypadku szefa PSL – udowodnienie Tuskowi, że ma on alternatywę wobec trwania w sojuszu z PO i że w czasie nadchodzącej rekonstrukcji nie będzie biernie akceptował ograniczania wpływów swojej partii. Wyszło o wiele gorzej niż w przypadku działań ludowców, ale taka jest cena za brak doświadczenia.

Jak pomysł Donalda Tuska rekonstrukcji rządu obraca się przeciwko niemu

Summa summarum widać wyraźnie, że idea, z którą premier wyszedł tuż przed pierwszą turą wyborów prezydenckich, przynosi odwrotne od oczekiwanych efekty – zamiast wzmacniać rząd, osłabia go i pogłębia istniejące podziały. Zamiast rekonstrukcji Tusk zafundował dekonstrukcję rządu. Co jeszcze ciekawsze, otworzył dyskusję na temat, którego chyba się nie spodziewał – własnej dymisji.

Foto: rp.pl/Weronika Porębska

To chyba najbardziej nieoczekiwany efekt procesu zmiany kształtu obecnego gabinetu. Jeszcze dwa miesiące temu nikt nie kwestionował przywództwa premiera nie tylko jako szefa PO, ale także jako lidera całej koalicji 15 października. Jednak obecnie najczęściej zadawanym pytaniem nie jest to, czy resorty nauki i edukacji zostaną na powrót połączone (notabene, ta sensowna zmiana, czyli rozdzielenie tych ministerstw, zostanie prawdopodobnie zniesiona), lecz czy Tusk powinien pozostać na swoim stanowisku i czy jego odejście nie jest przez przypadek warunkiem niedopuszczenia do powrotu PiS do władzy w 2027 roku. Zaiste, zaskakujący to efekt pomysłu premiera sprzed zaledwie sześciu tygodni.

Czytaj więcej

Estera Flieger: Donald Tusk uwierzył, że może już tylko przegrać

Jak widać, idea rekonstrukcji obraca się przeciwko jej pomysłodawcom – zamiast konsolidacji koalicji rządowej, przyniosła wzrost napięć wewnątrz niej, spadek zaufania między partnerami oraz – ostatecznie – debatę o konieczności zmiany na stanowisku premiera. Jak głosi znane powiedzenie, herbata od samego mieszania nie staje się słodsza i rzeczywiście jakieś roszady w rządzie nie zastąpią realnego nowego początku. Ale w przypadku obserwowanego procesu można zaryzykować tezę, że jeszcze chwila tego mieszania, a skończy się pęknięciem szklanki.

Wszystko od początku poszło nie tak. Idea dokonania głębokich zmian w rządzie została bowiem ogłoszona przez jego szefa między pierwszą a drugą turą wyborów prezydenckich. To zupełnie niezrozumiałe, bo przecież Rafał Trzaskowski potrzebował jak kania dżdżu głosów zwolenników Szymona Hołowni i Magdaleny Biejat – tymczasem dowiedzieli się oni na krótko przed 1 czerwca, że ich ulubione partie będą „przycięte” w rządzie zaraz po wyborach. Na pewno nie zachęciło ich to do poparcia wiceszefa PO.

Pozostało jeszcze 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Estera Flieger: Donald Tusk uwierzył, że może już tylko przegrać
Publicystyka
Dariusz Lasocki: 10 powodów, dla których wstyd mi za te wybory
Publicystyka
Marek Kutarba: Czy polskimi śmigłowcami AH-64E będzie miał kto latać?
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: Rząd Tuska prosi się o polityczny Ku Klux Klan i samozwańcze rasistowskie ZOMO
Publicystyka
Zuzanna Dąbrowska: Nastroje po wyborach, czyli samospełniająca się przepowiednia