Reformy Zbigniewa Ziobry koncentrują się na razie na sędziach, a nie na sądach. Mają więc być surowsze kary dyscyplinarne, jawne oświadczenia majątkowe czy losowanie spraw przez sędziów, by uniknąć kumoterstwa. No i zmiana struktury sądownictwa, która może być przyczynkiem do wymiany prezesów sądów. To niepotrzebne pozycjonowanie sędziów jako bandy kolesi – rozpasanej i przekupnej.
Tymczasem reformy wymagają przede wszystkim sądy – i leży to w interesie każdego Polaka. W przeciwnym razie nie ma mowy o sprawnym rozstrzyganiu naszych spraw. Potrzebne jest odciążenie sądów, by zajmowały się sprawami ważnymi, a nie błahymi (na razie jest pomysł ministerstwa, by darować im orzekanie w sprawach wykroczeń). Konieczne jest też m.in. wzmocnienie asystenckie i wsparcie techniczne – naprawdę nadal są sądy z jedynym, zepsutym, komputerem.
Sędziowie zaś wychodzą z założenia, że minister w ogóle nie powinien się nimi zajmować, bo nie ma ku temu kompetencji. A wszystkie zmiany Zbigniewa Ziobry to jedna wielka akcja odwetowa (w tym za własne, przegrane sprawy).
To nieprawda, bo choćby zapewnienie sędziom weryfikowanych, a nie przypadkowych, biegłych – niewątpliwie ułatwi im pracę. Podobny efekt może przynieść spłaszczenie struktury sądownictwa – nie ma powodu do sprowadzania jej wyłącznie do funkcji miotły na prezesów.
I rzecz najważniejsza – obie strony mogłyby wreszcie zacząć ze sobą rozmawiać. Leży to nie tylko w interesie ministra i sędziów, ale nas wszystkich. Bez tego nie da się wypracować dobrze działających reform.