Ubiegłotygodniowe starcie w Monachium pomiędzy Fransem Timmermansem a Witoldem Waszczykowskim nie było przypadkiem. Wiceszef Komisji Europejskiej od momentu zaangażowania się Brukseli w rozwiązywanie kryzysu konstytucyjnego w Polsce nie marnuje żadnej okazji, aby wytknąć władzom w Warszawie, że ich działania wobec sądownictwa są zagrożeniem dla praworządności i demokracji jednego z najważniejszych państw UE, które jeszcze nie tak dawno było w tym gronie prymusem.
To za jego sprawą przeciwko Polsce otwierane są kolejne etapy tzw. procedury ochrony praworządności, a w Parlamencie Europejskim toczą się burzliwe debaty zaniepokojonych stanem demokracji w Polsce.
Od blisko roku unijni biurokraci, podobnie jak równie silnie zaangażowana w sprawę polską Komisja Wenecka niczego nie wskórali. Rząd Beaty PiS był w tej sprawie dość konsekwentny. Jak mantrę powtarza, że spór o TK jest wewnętrzną sprawą suwerennego państwa, a europejskie instytucje nie mają żadnego umocowania, aby w niego ingerować.
W grudniu ubiegłego roku, kiedy z TK odszedł prezes Andrzej Rzepiński, a PiS przez kilka szybkich nowelizacji przejął kontrolę nad tą instytucją, sprawa przestała być w polskiej polityce pierwszoplanowa.
Z ulic znikły wielotysięczne manifestacje, a politycy opozycji doszli do wniosku, że angażowanie wszystkich sił w obronę TK to stawianie na złego konia, które przez rok nie przyniosło żadnych politycznych profitów.