Makabreska związana z ekshumacją ciała Anny Walentynowicz, pokazuje, z jak wielkimi zaniedbaniami i lekceważeniem podstawowych procedur mieliśmy do czynienia zaraz po katastrofie smoleńskiej.
Prokuratura wojskowa, która prowadzi śledztwo, w sposób jaskrawy zlekceważyła przepisy kodeksu postępowania karnego, w efekcie czego dziś, po dwóch latach od katastrofy, groby ofiar katastrofy będą musiały zostać otwarte.
Kodeks postępowania karnego mówi bowiem jasno: jeżeli zachodzi podejrzenie przestępnego spowodowania śmierci, przeprowadza się oględziny i otwarcie zwłok. Prokuratura więc „musi”, a nie „może” ze względu na własne widzimisię takie czynności przeprowadzić. Tym bardziej że podejrzenie przestępstwa istniało (zostało ujęte w czterech wątkach śledztwa).
Kodeks jasno też określa, kto ma dokonać oględzin i otwarcia zwłok. Mówi, że oględzin zwłok dokonuje prokurator, a w postępowaniu sądowym sąd, z udziałem biegłego lekarza (...). Jedynie w wypadkach niecierpiących zwłoki robi to policja, o czym niezwłocznie informuje się prokuratora.
Dalej precyzuje, że otwarcia zwłok dokonuje biegły w obecności prokuratura albo sądu. Przepisy mówią o polskich sędziach i prokuratorach, nie wspominają natomiast nic o osobach trzecich (rosyjskich ekspertach, lekarzach czy śledczych, którzy mieliby ich wyręczyć).
Śmieszne wyjaśnienia
Doszło więc do poważnego zaniedbania ze strony prokuratury, która najprawdopodobniej jedynie w kilku przypadkach uczestniczyła w sekcji zwłok na miejscu. Specjalistów typu Ewa Kopacz (podówczas minister zdrowia, dziś marszałek Sejmu), która rzekomo osobiście brała udział w sekcjach zwłok w Moskwie, kodeks nie bierze pod uwagę.
W tej sytuacji naturalne wydawało się, że czynności te zostaną wykonane po przywiezieniu ciał do Polski. Tak się jednak nie stało, bo - jak uzasadniono - taka była sugestia strony rosyjskiej. Zaniechanie to w sposób bezpośredni obarcza prokuratorów prowadzących sprawę. Aczkolwiek do dziś nazwisko osoby, która podjęła taką decyzję, pozostaje anonimowe.