W opcji najmniej wesołej – w zakładzie karnym, do lat pięciu. W opcji nieco bardziej optymistycznej – pod mostem lub kątem u bliskich, bo trzeba będzie od ręki spłacić cały kredyt, a do tego jeszcze drakońską grzywnę. A miało być tak pięknie...
Powszechną wśród deweloperów praktyką było bowiem takie zaniżanie ceny mieszkania, aby klient mógł się „zmieścić" w kryteriach programu „Rodzina na swoim". Mieszkanie nie mogło więc być zbyt drogie – odpowiedni przelicznik zależał od województwa. Tyle że nie ma cudów na tym świecie ani dziwnie tanich mieszkań w Warszawie. A jednak! Polak potrafi!
W najlepsze kwitł dochodowy proceder. Deweloper przekazywał więc mieszkanie po zaniżonej cenie – np. za 200 tys. zł, ale za to garaż po cenie wygórowanej – nawet za 60 tys. zł. I wszyscy byli zadowoleni. Klient, bo mógł wziąć państwową dopłatę do mieszkania z „Rodziny na swoim", a deweloper – bo sprzedał lokal na trudnym przecież rynku...
I tylko jeden mały szczegół mógł burzyć spokój: bo jednak wespół w zespół wyłudzili publiczne pieniądze. Tak więc część rodzin niekoniecznie na swoim zapłaciła za te, które tą metodą na swoim być postanowiły. Jakim kosztem? Dla podatników zapewne sporym, zważywszy na fakt, że dopłaty do kredytów z tego programu pochłoną ponad 7 mld zł.
Ale i kupujących mieszkania ten fortel może kosztować dramatycznie dużo – w grę wchodzi bowiem nawet pozbawienie wolności i drakońskie grzywny z kodeksu karnego skarbowego. A na dokładkę – konieczność natychmiastowej spłaty kredytu.