Postawił pan śmiałą tezę, że pracodawca to też człowiek i państwo powinno chronić jego interesy na równi z interesami pracowników.
Arkadiusz Sobczyk: Trudno uznać ją za śmiałą, stwierdzam fakt. Nie budzi ona wątpliwości, jeśli pracodawcą jest osoba fizyczna. Nie powinna też ich budzić, jeśli pracodawcą jest osoba prawna. Osoba prawna to jedynie konstrukcja ustawowa, poprzez którą ludzie prowadzą działalność gospodarczą, w tym zatrudniają pracowników. Ostatecznie więc po obu stronach stosunku pracy zawsze stoją ludzie, którzy mają te same prawa i wolności konstytucyjne.
Nowością jest jedynie to, że silniej niż wcześniej wyeksponowałem tezę, iż ustawowe prawa pracownicze polegają w znakomitej części na ingerencji w prawa i wolności konstytucyjne pracodawców, co zresztą jest dopuszczalne. W dzisiejszej doktrynie, a także wykładni dominuje pogląd, że prawa pracownicze należą się zatrudnionym jako świadczenie wzajemne za ich pracę.
Z większości instytucji prawa pracy wyraźnie widać, że państwo „wysługuje się" pracodawcami w realizacji swoich obowiązków wynikających z konstytucji. Gdy np. ustawodawca przedłuża umowy terminowe z kobietą w trzecim miesiącu ciąży, to nie interesuje go, czy jest ona dobrą pracownicą czy złą i czy w ogóle firma ma dla niej pracę. Jeśli wykonuje ona pracę niedozwoloną dla kobiet w ciąży, to trzeba ją przesunąć do innej, a gdy takiej nie ma – odsunąć od pracy i płacić wynagrodzenie, choć nie pracuje. Takie same socjalne wartości leżą u podstaw ochrony przedemerytalnej. Dopóki dana osoba nie okradnie pracodawcy albo nie upije się w pracy, przedsiębiorca musi tolerować jej gorszą pracę, a w razie potrzeby pozbyć się lepszych pracowników.
Co takie nowe spojrzenie na prawo pracy oznacza dla pracodawców?