Stało się. Właściwie wiadomo było, że kiedyś się stanie. Piszę ten tekst w dniu, kiedy na Polskę spadło prawdopodobnie 19 rosyjskich dronów. Jak będzie wyglądała sytuacja, kiedy ten tekst dojdzie do czytelników, tego przewidzieć się nie da. Możliwe więc, że różni nas teraz zupełnie inna rzeczywistość. Na razie Donald Trump milczy i ta cisza jest z każdą chwilą coraz bardziej znacząca. To cisza, która wiele mówi o tym, jak niejednoznaczne są opinie na temat pomocy Polsce i jak długich debat za oceanem wymaga zajęcie stanowiska. Najprawdopodobniej czytelnicy znają już opinię pałacu prezydenckiego USA, ja jeszcze nie. Akurat poprzedniego dnia dziennikarz telewizyjny zapytał mnie, co mogłoby się stać, żeby podział naszego narodu i podział na szczytach władzy zniknął, zasklepił się jakoś. Moja odpowiedź nie była optymistyczna: tylko realne zagrożenie może nas zjednoczyć. Przywołałam spotkanie z młodym człowiekiem, który w czasie powodzi deklarował dowóz potrzebnych rzeczy. Robiłam wtedy zbiórkę i nawiązaliśmy kontakt. Jak się okazało, byliśmy z dwóch skrajnie różnych opcji politycznych. Nie miało to wtedy żadnego znaczenia. Znaczenie miało sprawne zapakowanie rzeczy do samochodu. Gdybyśmy spotkali się w innych okolicznościach, zupełnie inaczej wyglądałaby nasza rozmowa, jeśli można by to w ogóle nazwać rozmową.