Hominum causa omne ius constitutum sit – wszelkie prawo ustanawia się ze względu na ludzi. Tę rzymską sentencję przytacza w dzisiejszym doskonałym felietonie w „Rzeczy o Prawie" ks. prof. Franciszek Longchamps de Bérier. Niestety, nie zawsze ustawodawca kieruje się jej mądrością. Przykładów głupiej, bezmyślnej, opartej na emocjach czy dyktowanej społecznymi oczekiwaniami legislacji mamy coraz więcej. Gorzej: owe produkty coraz częściej bezpośrednio oddziałują na ludzkie życie, tworząc bezsensowne bariery. Tak jest z licznymi ostatnio zmianami w prawie drogowym, które dotknęły również kursów na prawo jazdy. Rząd, a także posłowie, pochylali się nad tą sprawą kilkakrotnie. Imperatywem były m.in. głośne medialnie wypadki na drogach spowodowane przez młodych niedoświadczonych kierowców.
Diagnoza była jedna: trzeba zaostrzyć zasady przeprowadzania egzaminów, bo duża liczba wypadków to także powód niedouczenia. Wahadło wychyliło się w jedną stronę. System skonstruowano tak, aby maksymalnie utrudnić uzyskanie uprawnień. Kursant musi otrzymać minimum 68 punktów na 74 możliwych (90 proc.). Chyba żaden inny test nie jest aż tak restrykcyjny. Co ciekawe, formułowane pytania nie zawsze mają związek z bezpieczeństwem na drodze. Kursant ma np. odpowiedzieć, kto ma prawo do wydawania międzynarodowych praw jazdy czy jaki rozmiar ma tablica rejestracyjna. Absurdów i niejednoznaczności jest więcej. Efekt? Teraz egzamin teoretyczny pomyślnie przechodzi tylko co trzecia osoba (35 proc.), reszta musi płacić, płacić i zdawać wiele, wiele razy. Dla przykładu: w USA za pierwszym razem zdaje 70 proc. młodych kierowców, a w Europie najgorszym wynikiem może pochwalić się Wielka Brytania, gdzie zdaje tylko połowa. Czy naprawdę jesteśmy gorsi, mniej inteligentni, mniej zaradni?
Przy okazji stworzono system patologiczny, bo ośrodki egzaminujące na egzaminach po prostu zarabiają. Można powiedzieć, że w ich interesie jest, aby egzaminów i powtórek egzaminów było jak najwięcej. A najbliższa przyszłość wygląda jeszcze marniej. Bo oto już od nowego roku wchodzą kolejne utrudnienia. Uwaga! Egzamin będzie dotyczył także ekologicznej jazdy (cokolwiek to znaczy). W tym przypadku również trudno powiedzieć, co to ma wspólnego z bezpieczeństwem na drodze. A czy młody kierowca po kilkunastu godzinach jazdy będzie w stanie zwracać na to uwagę? A wszystko to w kraju dotkniętym dużym bezrobociem, zwłaszcza wśród ludzi młodych. Dla których owo prawo jazdy często jest przepustką do znalezienia zatrudnienia.
Nasze państwo widocznie tego nie zauważa. Najpierw trzeba płacić, płacić, zagryzać wargi, aby przejść nasz rodzimy, absurdalny kierat. Swoją drogą z ulgą przyjmuję, że egzamin mam już dawno za sobą (bez ekojazdy). Młodym ludziom wypada życzyć powodzenia, a legislatorom więcej zdrowego rozsądku (może warto trzymać różnych ekspertów od ruchu drogowego z dala od projektów rozporządzeń i ustaw), i aby pamiętali o starej rzymskiej sentencji.
Zapraszam do lektury najnowszej "Rzeczy o Prawie".