Kobiecie, która zmobilizowała pracowników Ministerstwa Zdrowia do nagłośnienia mobbingu, szefowa służby cywilnej zaproponowała przeniesienie do innego urzędu. Chciano więc izolować potencjalną ofiarę, nie kata. Dlaczego? Jak poinformowało Centrum Informacyjne Rządu, przemawiał za tym szczególny interes służby cywilnej.
Co ciekawe, nie przeniesiono ani dwóch dyrektorek departamentów, które miały nękać podwładnych, ani tym bardziej podejrzewanego o mobbing dyrektora generalnego urzędu. Za tym interes służby cywilnej najwyraźniej już nie przemawiał.
To nic nowego. Fundacja Batorego od lat alarmuje, że osoby ujawniające nieprawidłowości, czyli tzw. sygnaliści, są niewystarczająco chronione. Często wręcz uznaje się je za donosicieli, marginalizuje w pracy, a nawet zwalnia.
Trzeba więc stworzyć takie regulacje, aby zawiadamiający o nieprawidłowościach nie musieli się bać. Bierzmy przykład z innych. W niektórych krajach, zwłaszcza anglosaskich, sygnaliści objęci są od lat ochroną prawną, odrębną od ogólnych zasad prawa pracy. Ostatnio takie regulacje zostały wprowadzone także w krajach naszego regionu – w Słowenii, na Węgrzech i w Rumunii.
Sprawę mobbingu w Ministerstwie Zdrowia przez lata zamiatano pod dywan. Szef służby cywilnej wiedział o niej od połowy 2013 r. Jednak dopiero teraz, kiedy nagłośniły go media, Kancelaria Premiera rozpoczęła kontrolę. Szkoda, że tak późno. Nie tylko ze względu na cierpienia pracowników. Jeśli w resorcie rzeczywiście mobbowano pracowników, zapłacimy za to wszyscy.