W rankingach wolności gospodarczej Polska ciągle zajmuje miejsca zawstydzająco niskie. W prowadzeniu działalności gospodarczej przeszkadza przede wszystkim prawo upadłościowe. Zamiast traktować utratę płynności finansowej jako naturalne zjawisko gospodarcze i wspierać działania restrukturyzacyjne, sprzyja ono niszczeniu firm, choć te wpadają w przejściowe i często dające się przezwyciężyć kłopoty.
Pół roku po objęciu stanowiska ministra sprawiedliwości, w maju 2012 r., powołałem zespół ekspertów ds. nowelizacji prawa upadłościowego i naprawczego, który przygotował rekomendacje zmian. Na podstawie tych rekomendacji zespół pod kierunkiem sędziego dr hab. Anny Hrycaj przygotował projekt ustawy – Prawo restrukturyzacyjne, którą oceniają pozytywnie wszystkie środowiska: przedsiębiorcy, prawnicy, ekonomiści i parlamentarzyści. Wydawało się, że polska gospodarka może się uwolnić od zmory niszczącej wiele sprawnych i uczciwych przedsiębiorstw. Radość okazała się jednak przedwczesna.
Na ostatnim etapie prac sejmowych stanowisko Ministerstwa Sprawiedliwości przesądziło, że sprawy restrukturyzacyjne i upadłościowe będą nadal rozpoznawane przez sądy rejonowe, a nie, jak rekomendowały wszystkie środowiska, okręgowe. Argumenty Ministerstwa są mi znane: problemy organizacyjno-techniczne związane z koniecznością zapewnienia 150 nowych etatów sędziowskich, ponad 300 urzędniczych, dodatkowych pomieszczeń dla sądów – to dodatkowe wydatki. Wszystko to brzmi groźnie. Wystarczy jednak zerknąć w statystyki, samemu pogłówkować, a okaże się, że minister Grabarczyk uwierzył w resortowe bajki.
Matematyka urzędnicza
Zacznijmy od tego, że sądy upadłościowe rozpoznają sprawy o ogłoszenie upadłości, ale prowadzą postępowania upadłościowe po jej ogłoszeniu. Są to sprawy bardzo skomplikowane i niezwykle ważne społecznie – dotyczą losów przedsiębiorstw, a co za tym idzie, rzeszy pracowników. W 2014 r. ogłoszono 875 upadłości. Jednocześnie z lat ubiegłych pozostały 2563 takie sprawy. Zajmuje się nimi 76 sędziów w wydziałach gospodarczych ds. upadłościowych i naprawczych oraz dorywczo sędziowie z innych wydziałów. Nie wiadomo więc, dlaczego ministerstwo zakłada, że zmiana właściwości sądów wymaga skierowania do rozpoznawania tych spraw trzy razy większej liczby sędziów (76 obecnych i 150 nowych etatów). Ponad 2500 toczących się spraw zostanie przecież w sądach rejonowych. Sądy okręgowe będą się zajmowały wyłącznie nowymi. Zakładając utrzymanie obecnego wpływu, a nawet jego zwiększenie, będzie to około 1000 ogłoszonych upadłości rocznie. Wychodzi więc na to, że tych 150 nowych sędziów będzie prowadziło na początku po około siedmiu spraw przez cały rok, podczas gdy koledzy w rejonach będą mieli średnio po 45 spraw.
Wyraźnie więc widać niezrozumienie problemu i fałszywy obraz wynikły z manipulacji statystyką. Nie chodzi przecież o nowe etaty, ale o umiejętne doprowadzenie do przesuwania etatów z sądów rejonowych do okręgowych w ciągu dwóch–trzech lat. Nie ma potrzeby tworzenia 150 nowych etatów, co więcej, nie są potrzebne żadne nowe, bo spraw upadłościowych w sądach rejonowych będzie coraz mniej, a w sądach okręgowych coraz więcej. Wystarczy sprawnie zaplanować najpierw delegowanie sędziów, a potem przesuwanie etatów między sądami, a do tego trzeba odrobinę pracy i zaangażowania urzędników z ministerstwa – i to może jest główny problem.