Pierwsze dwa tygodnie obowiązywania nowej procedury karnej pokazały, że reforma nie była do końca dobrze przygotowana. I choć sam proces kontradyktoryjny, który wymusza na stronach dużo większą aktywność, ma wielu zwolenników, to nawet oni narzekają na to, co się dzieje.

Setki rozpraw wyznaczonych na czas po 1 lipca jest odraczanych z błahego – wydawać by się mogło – powodu. Wraz z nową procedurą należy pouczyć oskarżonych i pokrzywdzonych o przysługujących im prawach i obowiązkach. Jednym z nich jest prawo oskarżonego do posiadania obrońcy. Mając szansę na profesjonalną obronę, a przy okazji i odwleczenie w czasie wyroku, wielu z nich chce z tego skorzystać. Sąd, żeby wyznaczyć obrońcę, musi mieć czas. Tak więc sprawa jest odraczana, najczęściej na jesień. Taka jest terminowa rzeczywistość polskich sądów. Czy można było temu zapobiec? Odpowiedź znaleźli sami sędziowie. Twierdzą, że tak jak w wielu innych reformach, które dotyczyły wymiaru sprawiedliwości, diabeł tkwi w szczegółach, czyli przepisach przejściowych. Te generalnie mają ułatwiać przejście ze starych przepisów na nowe i rozwiązywać kwestię tzw. spraw w toku, czyli tych, które właśnie trwają. Gdyby, jak twierdzą sędziowie, w noweli znalazł się przepis, który wprowadziłby obowiązek pouczenia kilka miesięcy wcześniej, to sądy miałyby czas poinformować oskarżonych. I to pisemnie. A nie mogły, bo przepis o pouczeniach jeszcze nie obowiązywał. A wystarczyło tak niewiele... To niewiele jednak wykorzystują teraz przeciwnicy procesu kontradyktoryjnego do potwierdzenia, że to, co mówili o kiepskim przygotowaniu reformy, było prawdą.