Bez wspinania życie byłoby bez smaku

Andrzej Zwara, prezes Naczelnej Rady Adwokackiej, mówi o swoich pasjach.

Aktualizacja: 17.01.2016 09:46 Publikacja: 16.01.2016 23:01

Andrzej Zwara z przyjaciółmi na ekwadorskim wulkanie (drugi od lewej)

Andrzej Zwara z przyjaciółmi na ekwadorskim wulkanie (drugi od lewej)

Foto: materiały prasowe

Rz: Jak to się stało, że przebiegł pan Bieg Rzeźnika?

Andrzej Zwara: Szczerze mówiąc, sam jestem zaskoczony, bo to niemal 80 kilometrów po bieszczadzkim czerwonym szlaku. Do udziału namówił mnie jeden z kolegów z Zakonu Maltańskiego, Tomasz Tarnowski, który przy okazji biegania zbiera pieniądze na cele charytatywne. I to mnie właśnie przekonało do udziału – za każdy przebiegnięty kilometr ludzie wpłacali pieniądze. W ten sposób uzbieraliśmy około 90 tys. zł dla Fundacji Burego Misia, która opiekuje się osobami z zespołem Downa.

Przebiegł pan ten dystans w niewiele ponad 15 godzin. To nie lada wyczyn.

Jak mówiłem, sam się tym zdziwiłem. Decydując się na bieg, nie do końca zdawałem sobie sprawę, co mnie czeka. Szczerze mówiąc, po tym, gdy się zadeklarowałem, zacząłem żałować. Nie miałem jednak odwagi cywilnej, by się wycofać.

Do biegu kolega przygotowywał mnie sześć miesięcy. W każdą sobotę i każdą niedzielę biegałem po górkach sopockich z przyjaciółmi. Co miesiąc zwiększałem dystans. Okazało się jednak, że moje przygotowania były niewiele warte. Bieszczady wbrew pozorom są dla biegacza bardzo strome. W trakcie Rzeźnika zdobywa się kilka połonin. Trzeba zbiec na sam dół kilka razy i znów wdrapywać się na górę. To spore różnice wysokości.

Chyba lubi pan wyzwania.

Tak. I adrenalinę, ale też kontakt z przyrodą. Przykładowo lubię nocą spacerować po lesie. Las nocą jest dużo bardziej interesujący niż za dnia. Warto się o tym przekonać.

Chodzi pan w pojedynkę?

Nie, zazwyczaj w towarzystwie. W dziesiątą rocznicę ślubu na taki spacer zabrałem żonę. Przeszliśmy 40 kilometrów. Strasznie marudziła, ale do dziś miło wspomina tę wyprawę. Powiedziała jednak, że kolejnych rocznic nie chce w ten sam sposób spędzać.

Słyszałam, że lubi się pan też wspinać.

Tak, najczęściej w słowackich Tatrach. Staram się od czasu do czasu zdobyć też jakiś nowy szczyt w bardziej egzotycznych miejscach – np. Kinabalu na Borneo, Kilimandżaro w Afryce czy jak ostatnio ekwadorskie wulkany. Podczas tej wyprawy temperatura odczuwalna wynosiła 20 stopni poniżej zera. Cały czas była śnieżyca. Trzeba było pokonywać ruchome szczeliny lodowcowe. To było ciekawe doświadczenie.

Jak się pan przygotowuje do takich wypraw?

Kilka razy w tygodniu biegam. Bieganie jest jak mantra. Nie robię tego dla wyników – pokonywania coraz dłuższych dystansów czy bicia rekordów szybkości. Chodzi o to, by poruszać się zgodnie z rytmem własnego ciała.

A ekwipunek?

Do wspinaczki trzeba mieć m.in. liny, kask, czekan i raki. W górach musimy być przygotowani na wszystko. Trzeba podchodzić do nich z pokorą. Fizyczne zmęczenie uświadamia mi, że człowiek składa się nie tylko z emocji, pragnień i dążeń, ale też z materii, i każdy ma swoje ograniczenia. Sztuką jest przesuwać te granice, ale też nauczyć się je akceptować.

Nie boi się pan, że się panu coś stanie na takiej wyprawie?

Zawsze się boję. Za każdym razem wyobrażam sobie najgorsze.

Ma pan małe dzieci. Po co ryzykować?

To rzeczywiście ciemna strona mojej pasji. Często mam wyrzuty sumienia. Nie potrafię jednak przestać. To jest jak nałóg. Bez wspinania moje życie byłoby niepełne, bez smaku.

Jakie ma pan sportowe plany w tym roku?

Chcę po raz kolejny przebiec Maraton Warszawski. Chcę też zdobyć jeden szczyt w Iranie, ale nie mogę o tym więcej powiedzieć. Nie chcę denerwować żony.

—rozmawiała Katarzyna Wójcik

Opinie Prawne
Piotr Szymaniak: Prezes UODO jednak też strzela każdemu
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Deregulacja VAT
Opinie Prawne
Zacharski, Rudol: O niezależności adwokatury przed zbliżającymi się wyborami
Opinie Prawne
Tomasz Tadeusz Koncewicz: najściślejsza unia pomiędzy narodami Europy
Opinie Prawne
Piotr Szymaniak: Dane osobowe też mają barwy polityczne