W latach 70. spotykałem endeków, którzy odmawiali jakiejkolwiek pomocy w działalności przeciw komunie. Chcieli „zachować esencję narodu", którą my, opozycjoniści, mogliśmy wykrwawić. Nic nie znaczyło, że nasz opór wyrzekał się użycia siły. W tych latach po Marcu '68 przechodnie bali się podnosić ulotki z ulicy. Pamiętam, jak trudno było – nawet po karnawale Solidarności – znajdować lokale na konspiracyjne drukarnie.
Idę na Marsz Niepodległości, bo wierzę w ćwiczenie aktów solidarności. Uczestniczyłem, jako niewierzący, w procesjach Bożego Ciała prowadzonych przez prymasa Wyszyńskiego. I tak samo teraz wierzę, że Marsz Niepodległości ma tym większy sens, im bardziej spieramy się ze sobą. Dlatego patrzę spokojnie na Obywateli RP, którzy wykorzystują prawo do publicznych demonstracji i twierdzą, że nie ma wolności.
Nieobecni nie mają racji. Głosujemy i głową, i ręką, i nogami. Oczywiście, że idąc na Marsz Niepodległości, nie mam wpływu na to, co zrobi czoło pochodu. Podobnie nie zdołam powstrzymać każdego, kto zacznie skandować kompromitujące hasła. Ani jak pokaże to zachodni, wschodni, a wreszcie – któryś z polskich kanałów telewizyjnych. Żyjemy jednak w wolnym kraju i w rocznicę odzyskania niepodległości chcę jako obywatel odpowiadać za własne działania i zaniechania. Ale niech za swoje działania i zaniechania odpowiada też nasze państwo. Jego instytucje i służby mundurowe. Jawne i tajne. Są po to, aby żadna obca siła nie wykorzystała naszych użytecznych idiotów, choćby nazywali się prawdziwymi Polakami. Wolność nie oznacza przecież tolerancji dla nietolerancji, prawa do wykrzyczenia nienawiści przez zamaskowanych zadymiarzy. Nie tylko my powinniśmy robić swoje. Także funkcjonariusze państwa.
Jest co poprawiać
Od początków III Rzeczypospolitej głosiłem hasło: wolę niższą niepodległość niż wyższą podległość. Chciałem, by państwo także brało odpowiedzialność, żeby prawo broniło słabszych przed tyranią większości. Kiedy i gdzie, jeśli nie w Marszu Niepodległości, możemy pokazać, że umiemy się łączyć mimo wszystko. To „mimo wszystko" dodaję przez empatię dla skłóconych polskich plemion. Żeby nikt w tym najważniejszym dniu stulecia odzyskania Niepodległej nie twierdził, że ma monopol na rację, patriotyzm, rozumienie wolności. Żeby wspólnota nie odbierała nam prawa do bycia sobą.
Polszczyzna pozwala zmiękczać pojęcie o ostrych konturach, uderzeniem słów zagłuszać szelest myśli. W polityce, gdy chodzi o prawdę, fakty, świat imiesłowów współczesnych zaciemnia istotę wyzwania, jak w stwierdzeniu: Bojąc się, że zostaną źle zrozumiani, z góry zrezygnowali... Jednak nie wszystko jest względne i przypadkowe. To nie postprawda i postpolityka doprowadziły nas po raz drugi do niepodległości w 1989 r. Wiedza i doświadczenie każe trzymać się pewnych zasad. Pierwszą z nich jest to, że Polacy, aby pozostać sobą, czyli europejskim narodem o chrześcijańskich tradycjach, muszą mieć swój narodowy dom – niepodległe państwo. Gdy go zabraknie – uciekamy w mity, cierpimy, biedujemy. Niewola poniża i deprawuje. Rozpad wspólnoty – czego doświadczyła I Rzeczypospolita – prowadzi do upadku państwa.