Kryzys bez lewicy

Bezrobocie szaleje, frank nas dobija, kapitalizm wyprowadza sztandary. A lewicowy elektorat topnieje z sondażu na sondaż. Gdzie oni są?

Aktualizacja: 18.02.2009 17:28 Publikacja: 17.02.2009 19:12

Tomasz Wróblewski

Tomasz Wróblewski

Foto: Fotorzepa, Rob Robert Gardziński

[b][link=http://blog.rp.pl/blog/2009/02/17/tomasz-wroblewski-kryzys-bez-lewicy/]skomentuj na blogu[/link][/b]

Historia lewicy składa się z ideologicznych zrywów od recesji do recesji. To patent na wykorzystywanie przejściowych trudności gospodarczych do budowania trwałych instytucji socjalnego państwa. Gigantycznych projektów społecznych regulujących i reglamentujących wolności osobiste po to, żeby pchnąć świat w inną stronę, niż popycha go natura człowieka.

[srodtytul]Poparcie dla rządu [/srodtytul]

Przy kolejnych kryzysach, pod hasłami ochrony ubogich, w USA i Europie nadawano elitom związkowym specjalne przywileje. Gwarancje pracy niezależne od jakości, bezrobotnym królewskie świadczenia socjalne, nakazy zatrudniania kobiet i mniejszości rasowych. W imię sprawiedliwości ograniczano nawet wolność słowa. Pierwszy powojenny kryzys gospodarczy przyniósł pierwsze obostrzenia. "Fairness doctrine" zobowiązywała nadawców do oddawania krytykowanym takiego samego czasu antenowego jak krytykom. Potem kryzys energetyczny poszerzył ten zapis o obowiązek oddawania anteny wszelkim mniejszościom, których racji nikt nie chce słuchać.

Wraz z wejściem do Unii Europejskiej Polska przejmowała kolejne lewicowe zdobycze wraz z ich instytucjami – równego traktowania płci, ekologicznej odpowiedzialności, przestrzegania dobrych stosunków w pracy czy tolerowania destrukcyjnej roli związków zawodowych.

To już mamy. A co takiego lewica zaplanowała dla nas na ten kryzys?

Przejrzałem wszystkie publiczne wypowiedzi lidera SLD z ostatniego miesiąca. Szukałem śladu nowego wielkiego projektu społecznego. Okazuje się, że Grzegorz Napieralski najwięcej poświęcił miejsca obchodom rocznicy Okrągłego Stołu. Kiedy nie mówił o Okrągłym Stole, wymiennie powtarzał dwie frazy – czekamy na spotkanie z premierem albo czekamy na plan rządu. Kiedy już się doczekał, okazało się, że SLD popiera program rządu, w tym konieczność zaciskania pasa i szybkiego przyjmowania euro. Intelektualnym wkładem Sojuszu w program antykryzysowy ma być zmniejszenie liczby wiceministrów i osób zatrudnionych w gabinetach politycznych ministrów.

Sondaże SLD poleciały o kolejne dwa punkty. Szukam dalej. Jest: Dariusz Rosati. W długiej analizie dla "Wall Street Journal Polska" robi wrażenie, jakby krytykował rząd za redukcje wydatków.

Wczytujemy się i… lewicowa alternatywa dla SLD chce iść dalej w liberalnych rozwiązaniach niż rząd. Zamiast oszczędzać, chce ciąć KRUS i robić większe porządki w finansach publicznych. I już wiem, dlaczego jego frakcja nie może odnaleźć swojego lewicowego elektoratu.

To nie jest tak, że wszyscy na lewicy chwalą i popierają wszystko, co dzieje się na prawicy. Postępowym intelektualistom bardzo nie podoba się nowoczesny kapitalizm. Jacek Żakowski przy każdej okazji powtarza, że ten system po prostu się nie sprawdził. Ta linia krytyki specjalnie nie zdumiewa, od kiedy Karol Marks opublikował swój pierwszy manifest.

Potem była pierwsza międzynarodówka i wielokrotne zapowiedzi końca kapitalizmu. Trudno dziś wywołać entuzjazm i poszerzać elektorat nowym czarnowidztwem. Grzegorz Kołodko jednak próbuje. "Neoliberalizm to ostatnia wielka utopia XX wieku" – pisze lewicowy guru.

[srodtytul]Establishment Europy[/srodtytul]

W poszukiwaniu realizmu i idei, które można by przekuć w nowy manifesty lewicy, zebrały się ostatnio w Madrycie centrolewicowe frakcje z całej Europy. Pod szyldem Partii Europejskich Socjalistów (PES) szukali wspólnej wykładni i programu na trudne lata kryzysu. Francuzi domagali się zakazu zwalniania pracowników w firmach, które przynoszą zysk. Hiszpanie i Portugalczycy chcieli obowiązkowych subsydiów dla największych producentów. Brytyjczycy chcieli stworzenia funduszu, z którego rząd finansowałby zagrożone miejsca pracy.

Mnóstwo doraźnych pomysłów i sprzecznych ze sobą interesów. Nie pojawiło się nic, co można przypiąć na sztandarze, aby maszerować z nim na podbój serc ludu pracującego. Po dwóch dniach poszukiwań uradzono, że jednomyślnie socjaliści mogą wydać z siebie oficjalne słowa krytyki pod adresem konserwatywnych sił, które "ślepo wierzą w zbawienną moc rynku".

Przewodniczący polskiej delegacji na zjazd, europoseł Andrzej Szejna z SLD, wystąpił z własnym przemówieniem i zauważył, że kryzys finansowy jest porażką neoliberalnych teorii ekonomicznych i chciwych menedżerów. Czy po to trzeba było jechać aż do Madrytu? Czy rację ma Sławomir Sierakowski w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej", że skończyła się naturalna koniunktura dla SLD jako partii będącej produktem tzw. epoki przejściowej? Czy tylko koniunktura się skończyła?

Najbardziej druzgocącą krytykę stanu duchowego lewicy przeprowadziła Naomi Klein, sztandar intelektualny współczesnej lewicy. – Są politycy, są intelektualiści, ale nie ma silnych ruchów społecznych, nie ma związków zawodowych – mówi Klein. Oczywiście są związki zawodowe, ale pani Klein nie przechodzi już przez gardło, że ludzie pracy nie mają nic wspólnego z intelektualnymi mrzonkami lewicy. Z obsesyjną promocją mniejszości seksualnych, walką z minami przeciwpiechotnymi i autostradami, co wdzierają się na żabie ścieżki. – Lewica jest doskonała w organizowaniu protestów. E-mailami, esemesami, Internetem potrafi się skrzyknąć na wielkie akcje. Ale budować instytucji nie umie – mówiła "Polityce" Naomi Klein.

Może nie umie budować, a może nie odczuwa takiej potrzeby. Lata dobrobytu, rozrostu biurokracji i najrozmaitszych instytucji państwa opiekuńczego wypchnęły lewicowych polityków na najważniejsze funkcje w państwie. Nawet jeżeli przegrywają wybory i nie ma ich chwilowo w jakimś rządzie, to pozostają największą siła we wszelkich instytucjach pożytku społecznego – w mediach, w półpaństwowych fundacjach, biurach rzeczników praw wszelkich, ekologicznych organizacjach publicznego wyzysku i niezmierzonych korytarzach Unii Europejskiej. Jakie to nowe instytucje mieliby jeszcze tworzyć lewicowi działacze? To lewica jest najbardziej trwałym establishmentem współczesnej Europy.

[srodtytul]Wokół stołu i TVP [/srodtytul]

Kiedy to ostatni raz na czele największych lewicowych partii mieliśmy współczesnych buntowników, ludzi walczących o zmianę systemu dystrybucji? Co najwyżej była to walka o wyższe podatki na rzecz powołania nowego urzędu czy fundacji ekologicznej. Lewica nie walczy z wielkim kapitałem, bo i po co. Dysponuje mechanizmami wysysania z niego pieniędzy na swoje wielkie idee.

Popatrzmy na naszą polską lewicę. Ludzie delikatnej salonowej konstrukcji. Wykształcone obieżyświaty. Absolwenci zagranicznych stypendiów. Ostatni, którzy zabiorą się za wywracanie porządku społecznego. Bo są jego beneficjentami. Czy ktoś słyszał Olejniczaka czy Napieralskiego nawołujących do tworzenia spółdzielni robotniczych, przejmowania czy wykupywania fabryk? Do tworzenia organizacji samopomocowych, własnych szkół albo szpitali, które leczyłyby zagubionych w obecnym skorumpowanym systemie?

To wszystko były idee ich wielkich poprzedników – przedwojennego PPS. Partii, która w okresie wielkiego kryzysu sypała pomysłami i je realizowała bez wsparcia rządu. Czerpała z własnego zaplecza finansowego i intelektualnego. Czy dzisiejsza lewica to następcy Moraczewskiego, Pużaka, Daszyńskiego, Barlickiego?

Oprócz chodzenia wokół Okrągłego Stołu największą troską SLD jest dziś ustawa medialna. Kto będzie decydował o programach publicystycznych w TVP i pieniądzach dla firm produkcyjnych – to są największe rozterki obrońców ludzi pracy.

[srodtytul]Uwiąd intelektualny[/srodtytul]

Od czasu awantury o emerytury dla nauczycieli lewica nie zaangażowała się w żaden większy strajk czy protest robotniczy. Padają zakłady pracy, ludzie nie otrzymują pensji, a jednak nie widać masowych zapisów do SLD albo którejś z kanapowych frakcji lewicowych. Nawet typowo lewicowe żądania większych wydatków państwa w czasach recesji giną gdzieś w prorządowej retoryce. Skądinąd partii, która odwołuje się do doświadczeń Jaruzelskiego, Millera i Kiszczaka, trudno nawoływać do życia na kredyt. W końcu jeszcze dwa lata temu spłacaliśmy długi z epoki poprzedniego lewicowego cudu gospodarczego, z czasów Gierka.

Uwiąd intelektualny lewicy nie jest polską specjalizacją. Rządom lewicowej Hiszpanii czy Portugalii trudno jest dziś winić system za swoją gospodarczą katastrofę. To nie kapitalizm kruszeje, ale jedne z najbardziej zaawansowanych socjalnych modeli gospodarczych. Pełne zabezpieczeń, prawnych regulacji i dożywotnich przywilejów.

W Hiszpanii – kraju najnowocześniejszej lewicy w Europie – bezrobocie wkrótce sięgnie 20 proc. I to mimo nowych przywilejów dla związków zawodowych, restrykcyjne prawa pracy, prawa do szybkich rozwodów i jeszcze szybszych ślubów dla homoseksualistów. Jakich wielkich projektów społecznych nie udało się przeprowadzić premierowi Jose Luisowi Zapatero, które miały uzdrowić życie gospodarcze i oczyścić Hiszpanię ze złego kapitalizmu?

Rynek pracy we współczesnej Europie daleki jest od czarno-białych podziałów początków XX w. Akcjonariat firm jest coraz bardziej złożony. Często oparty na wiązanych modelach publiczno-prywatnych. Pracownicy i potężne związki zawodowe mają nie tylko wgląd w finanse, ale też wpływ na decyzje. Padają wielkie koncerny, których robotnicy mogli współdecydować o wysokości swoich zarobków, ale też przetrwać mogą te, gdzie sami zgodzili się na obniżki.

Jeszcze pół roku temu wydawało się, że niemieccy robotnicy to najbezpieczniejsi ludzi pracy w historii świata. Gwarancje pracy, często okraszone udziałami w firmie i wspaniałomyślną opieką socjalną państwa, pozwalały sądzić, że nuda jest największym problemem w ich życiu. Przy pierwszym załamaniu na rynku finansów objawiła się jednak słabość tego sytemu.

To nie banki i spekulanci giełdowi są winni temu, że firmy nie są w stanie przeżyć kilku miesięcy bez kredytów, którymi regulują wcześniejsze zobowiązania. Europejski system socjalny czy choćby amerykański przemysł samochodowy (potrzebujący cztery razy więcej ludzi do wyprodukowania jednego samochodu niż Japończycy; płacący 20 razy tyle co Koreańczycy) załamał się pod ciężarem swojej własnej "troski społecznej".

W wypadku GM bankructwo byłoby tańszym wyjściem niż płacenie rocznych odpraw robotnikom. Czy to jest koniec kapitalistycznych czy raczej lewicowych ekscesów? To koniec systemu stworzonego w czasach żelaznej kurtyny. Wykorzystującego rynek pracy ograniczony do najwyżej uprzemysłowionych państw.

20 lat temu niemieccy robotnicy nie bali się, że w Poznaniu ktoś zacznie robić lepsze meble. Amerykańscy robotnicy pewni byli, że nikt inny nie zarobi na telewizorach czy butach sportowych. Semi-monopol na wieczny rozwój dawał ogromne nadwyżki finansowe, które lewica szybko przekuła w trwałe zobowiązania społeczne. Od 1980 roku liczba fachowej siły roboczej zwiększyła się o 2 mld ludzi. Od Szanghaju po Wrocław armie ludzi mogących produkować to samo za drobną cząstkę tego, co kazali sobie płacić zachodni robotnicy.

Dopóki Azja, Rosja i Europa Środkowa się nie nasyciła, można było mówić o wielkiej koniunkturze. Hiszpańska lewica mogła sobie wojować z Kościołem i gwarantować zawrotne pensje związkowcom. General Motors mógł łożyć na ośrodki wypoczynkowe i bajońskie emerytury swoich pracowników. A rząd niemiecki płacić bezrobotnym tyle, że stać ich było na dostatnie życie na Florydzie.

[srodtytul]Dziadek Marks[/srodtytul]

Globalizacja zatrzymała ekspansję socjalnego świata. To jest największy wróg partii lewicowych, a nie giełda papierów wartościowych czy spekulanci. Problem w tym, że lewica nie zaatakuje dziś globalizacji. Internacjonalizm to idée fixe dziadka Marksa: odebrać ludziom prawo do swobodnego przepływu siły roboczej, a kapitalistom do tworzenia miejsc pracy w najbiedniejszych regionach świata.

"Trzeba ograniczać harce kapitału spekulacyjnego poprzez regulację oraz interwencje" – surowo konstatuje lewicowe dylematy Kołodko. No cóż, narzekanie na zły kapitalizm to wszystko co lewicy zostało.

[i]Autor jest publicystą. Był m.in. redaktorem naczelnym tygodnika "Newsweek Polska" i wiceprezesem wydawnictwa Polskapresse[/i]

[b][link=http://blog.rp.pl/blog/2009/02/17/tomasz-wroblewski-kryzys-bez-lewicy/]skomentuj na blogu[/link][/b]

Historia lewicy składa się z ideologicznych zrywów od recesji do recesji. To patent na wykorzystywanie przejściowych trudności gospodarczych do budowania trwałych instytucji socjalnego państwa. Gigantycznych projektów społecznych regulujących i reglamentujących wolności osobiste po to, żeby pchnąć świat w inną stronę, niż popycha go natura człowieka.

Pozostało 96% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę