Ciężka dola pańszczyźnianego geja

Proponowana reforma edukacji spowoduje, że młodzi ludzie nie będą mieli nie tylko wspólnej wizji przeszłości, lecz nawet wspólnych tematów do sporów

Publikacja: 01.03.2009 19:17

Piotr Skwieciński

Piotr Skwieciński

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

[b][link=http://blog.rp.pl/blog/2009/03/01/piotr-skwiecinski-ciezka-dola-panszczyznianego-geja/]skomentuj na blogu[/link][/b]

Szkolna edukacja, zwłaszcza humanistyczna, jej treść i zakres, nieoczekiwanie stała się w Polsce ważnym przedmiotem światopoglądowej bitwy. Nieoczekiwanie, bo dotąd tak nie było. Kiedy za rządów AWS ówczesna ekipa wprowadzała reformę, rozbijającą delikatną równowagę polskiego systemu szkolnego, reformę niosącą ze sobą edukacyjne i społeczne zagrożenia (powszechnie już teraz krytykowane gimnazja), ze strony umownie zwanej konserwatywną nie podnosiły się w zasadzie głosy sprzeciwu, choć były to czasy intelektualnej aktywności prawicy (przypomnijmy choćby istniejące jeszcze wtedy środowisko pampersów). Dziś jest inaczej.

Dlaczego? Adam Kalbarczyk w "Gazecie Wyborczej" daje wyraz przekonaniu, że "konserwatyści otworzyli w dziedzinie edukacji drugi, obok bioetyki, front sporu ideowego", bo "w tej dziedzinie środowiska konserwatywne, silne inteligencją humanistyczną, czują się dużo bardziej kompetentne niż w dziedzinach krzyżujących się z naukami przyrodniczymi".

Nie wchodząc w polemikę na temat kompetencji środowisk konserwatywnych (a czemu nie lewicowych?) w dziedzinie nauk przyrodniczych, uważam, że zasadnicza przyczyna relatywnej gwałtowności obecnego sporu jest inna.

Po pierwsze, ostatnie lata, a zwłaszcza dyskusje na tematy związane z polityką historyczną, unaoczniły wszystkim stronom sporu wagę sfery edukacji humanistycznej.

Po drugie, zmiany w tej dziedzinie – te następujące niejako naturalnie, związane z szybką ewolucją świata, i te świadomie wprowadzane przez silną w sferze światopoglądowej lewicę – w naturalny sposób pobudziły konserwatywną wrażliwość do oporu.

[srodtytul]Zmiany, nie rewolucja[/srodtytul]

Jak napisałem wyżej, świat zmienia się, na pewnych płaszczyznach na gorsze, na innych – na lepsze. Edukacja humanistyczna musi, oczywiście, za tymi zmianami nadążać. Nie po to, aby totalnie afirmować współczesność, tylko po to, aby młody człowiek miał intelektualne narzędzia do odniesienia się do niej. Niektórzy polscy paleokonserwatyści sprawiają wrażenie, jakby życzyli sobie humanistycznej edukacji, opisującej świat i kształtującej dla świata, który – niezależnie od tego, czy uważamy go za dobry czy zły – odszedł bezpowrotnie w przeszłość. Którego już nie ma.

To oczywiście i niesłuszne, i nieskuteczne. Pewne zmiany w szkolnej edukacji humanistycznej są potrzebne chociażby dlatego, że niektórzy dziewiętnasto- i dwudziestowieczni autorzy są już dziś nie do czytania. Ponadto polska i światowa literatura nie stoi przecież w miejscu, powstają nowe dzieła, w tym wybitne, trzeba znaleźć dla nich miejsce w systemach szkolnych lektur, a nie da się ich przecież rozszerzać w nieskończoność. Choć, nawiasem mówiąc, często dziś padający argument o przeładowaniu programów i przemęczeniu młodzieży kłóci się z pamięcią ludzi i starszego, i średniego pokolenia, które pamiętają, że nawet w latach 80. wymagano od nich znacznie więcej.

W miejscu nie stoją też nauki historyczne i nasza wrażliwość na różne wątki przeszłości. I tu konieczne są (i następują) zmiany, czasem rewizje (kwestia polskiego antysemityzmu chociażby).

Ale jest różnica między koniecznymi zmianami a totalną rewolucją, jaką chcą nam zafundować lewicowi promotorzy szkolnego radykalizmu do spółki z pasywnymi, niemającymi własnej wizji, a przez to poddającymi się łatwo "europejskim" wizjom, kolejnymi ministrami edukacji.

W ostatnich dniach w "Gazecie Wyborczej" ukazały się dwa teksty. Wspominany już powyżej dotyczący polonistyki artykuł Adama Kalbarczyka "Jak MEN chce uczyć polskiego" oraz dotyczący historii wywiad z Anną Dzierzgowską "Do czego służy Marszałek". Oba są charakterystyczne dla myślenia radykałów.

[srodtytul]Na pierwszej linii frontu[/srodtytul]

Kalbarczyk stawia sprawę jasno – nie chodzi o jakieś tam merytoryczne dyskusje, tylko o wojnę ideologiczną, bo "współczesna walka o prawo kobiet do aborcji czy małżeństw bezdzietnych do in vitro odpowiada walce o nowoczesność edukacji". W wojnie tej "chodzi o uznanie relatywizmu kulturowego – równoprawności różnych systemów wartości – o niewyróżnianie i nieuznawanie zatem za bezwzględny jednego z nich; o prawo do wyboru w życiu i w edukacji".

Z tych zatem pozycji Kalbarczyk broni – krytykowanej przez konserwatywnych intelektualistów, uważających, że naród, by istnieć, musi mieć pewne kwantum wspólnych wartości i wspólnej wiedzy – przygotowanej przez MEN "podstawy programowej nauczania języka polskiego". A referując stanowisko krytyków, nie zapomina – polemizując głównie z argumentacją profesorów historii i polonistyki, autorów listu otwartego przeciw reformie – zręcznie wpleść zasłyszane podobno w Radiu Maryja zdanie: "cóż to za polska podstawa programowa, w której jest obowiązkowy Żyd Schulz?". No cóż, skojarzenia swoich ideowych przeciwników z antysemityzmem to efektywny chwyt erystyczny.

Również Anna Dzierzgowska nie pozostawia wątpliwości co do ideologicznego, a nie merytorycznego charakteru sporu. Powtarza mantrę lewicowych edukatorów o konieczności redukcji treści nauczania, bo i tak młodzież zapamiętuje tylko 8 procent całego materiału, mówi, że zamiast kanonu wiedzy młodzieży potrzebna jest "ciekawość świata, umiejętność myślenia i umiejętność stawiania pytań". I narzeka, że nawet po realizowanych obecnie zmianach podstawa programowa nie będzie wystarczająco rewolucyjna. Bo wprawdzie młodzież będzie się uczyć mniej i krócej – to dobrze – ale jednak mniej więcej tego samego co dotąd.

Ciągle za mało jest "rozliczania się z różnymi niezbyt pięknymi wydarzeniami z naszej przeszłości", za mało o dekolonizacji, a za dużo o Europie, za mało o historii kobiet i w ogóle "grup wykluczonych".

Postulat, aby młodzież pochyliła się nad tworzeniem esejów o "ciężkiej doli geja pańszczyźnianego, jęczącego pod batem heteryckiego ucisku w XVI wieku", jeszcze nie pada. Na to czas przyjdzie za parę lat.

[srodtytul]Świat samotnego człowieka [/srodtytul]

Lewicowi edukatorzy otwarcie mówią, że poprzez szkolne reformy chcą ukształtować młodych na "nowoczesnych Europejczyków", przeciwdziałać nacjonalizmowi wynikającemu ich zdaniem z tradycyjnego odczuwania polskości i widzenia polskiej historii. Urzeczywistniają w ten sposób swoją wizję ideową, co nie dziwi.

Dziwi natomiast to, że zarówno oni, jak i – szerzej – w ogóle intelektualiści utożsamiający się z opcją lewicową nie zauważają, iż realizowane przez nich reformy uruchamiają lub intensyfikują szereg procesów, które powinni uznać za zagrożenia dla własnych wartości właśnie. Nie uważają za groźne (albo wręcz uważają za pożyteczne) tego, że odejście od wspólnego kanonu historycznego i literackiego grozi zerwaniem ciągłości pokoleń, międzypokoleniowego przekazywania wartości. Nie dostrzegają, że zerwanie ciągłości pokoleń jest działaniem antywspólnotowym. A wspólnota przecież powinna być dla lewicowca wartością.

Procesy, którym ulega świat, jego błyskawiczne przemiany, w naturalny sposób tę ciągłość bardzo nadwerężyły. Nadwerężyły do tego stopnia, że wykreowanie sytuacji, w której ojciec z synem nie tylko nie będą się zgadzać w ocenie czy to jakiegoś wydarzenia z przeszłości, czy to jakiegoś fundamentalnego dzieła literackiego, ale nawet nie będą mogli o nim podyskutować, tę ciągłość zakwestionuje już zasadniczo.

Co więcej, proponowana reforma grozi nie tylko zerwaniem ciągłości międzypokoleniowej. Grozi też silnym nadwątleniem wspólnej tożsamości wewnątrz samego młodego pokolenia Polaków. Tak stanie się, jeśli – jak proponują autorzy reformy – wśród licealistów nastąpi znacznie wcześniejsza niż dziś specjalizacja. Jeśli edukacja historyczna dla większości młodzieży zakończy się w pierwszej klasie liceum, co zaowocuje w sposób oczywisty zapomnieniem ogromnej większości faktów z przeszłości.

Tym bardziej, jeśli później młodzież licealna – jak chcą lewicowi edukatorzy – będzie poznawać nie jeden dla wszystkich kurs dziejów, lecz (osobnym problemem jest, w jakiej i jak dalece zideologizowanej wersji), tak różne i dowolnie wybrane bloki tematyczne, jak np. "Kobieta i mężczyzna, rodzina", "Język, komunikacja i media", "Wojna i wojskowość" czy "Gospodarka". Młodzi ludzie nie będą mieli nie tylko wspólnej wizji przeszłości, lecz nawet wspólnych tematów do sporu.

A zerwanie międzypokoleniowej więzi i nadwątlenie więzi wewnątrz samego najmłodszego pokolenia oznacza, po prostu, silne osłabienie więzi społecznej. Ludziom o lewicowych poglądach nieobce być powinno pojęcie alienacji. Otóż silne osłabienie więzi społecznej oznacza między innymi wzmożenie alienacji. Oznacza kreowanie człowieka samotnego. A człowiek samotny to człowiek coraz bardziej bezbronny wobec świata. Co, jak mi się wydaje, jest sprzeczne z podstawowym postulatem lewicy – emancypacji jednostki.

Ci lewicowcy, którzy poważnie traktują swoje wartości, powinni chyba wziąć to pod uwagę.

[i]Autor jest publicystą, współpracownikiem "Rzeczpospolitej". Był m.in. prezesem PAP[/i]

[b][link=http://blog.rp.pl/blog/2009/03/01/piotr-skwiecinski-ciezka-dola-panszczyznianego-geja/]skomentuj na blogu[/link][/b]

Szkolna edukacja, zwłaszcza humanistyczna, jej treść i zakres, nieoczekiwanie stała się w Polsce ważnym przedmiotem światopoglądowej bitwy. Nieoczekiwanie, bo dotąd tak nie było. Kiedy za rządów AWS ówczesna ekipa wprowadzała reformę, rozbijającą delikatną równowagę polskiego systemu szkolnego, reformę niosącą ze sobą edukacyjne i społeczne zagrożenia (powszechnie już teraz krytykowane gimnazja), ze strony umownie zwanej konserwatywną nie podnosiły się w zasadzie głosy sprzeciwu, choć były to czasy intelektualnej aktywności prawicy (przypomnijmy choćby istniejące jeszcze wtedy środowisko pampersów). Dziś jest inaczej.

Pozostało 92% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?