Janusz Palikot skutecznie przez ostatnie dwa lata obsługiwał pewną część elektoratu PO – tę, która lubi porechotać, nie stroni od przaśności, nienawidzi Kaczorów, lubi prowokacje i „jazdy po bandzie”. Dzięki niemu elektorat ten był wierny Platformie i utrzymywany w stałej gotowości do ataku na prezydenta, jego matkę, żonę, a także na lidera PiS. Lubelski poseł był pożyteczny i przysparzał swojej partii profitów politycznych.
Działo się tak dlatego, że świeże było wspomnienie rządów Jarosława Kaczyńskiego i żywa do niego niechęć. Drugą przyczyną było to, że żyliśmy w czasach karnawału – gospodarka się rozwijała, złoty się umacniał, mury pięły się do góry. W takich czasach rola błazna jest wskazana – zabawia on gawiedź, rozśmiesza ją, wprawia w dobry nastrój.
[srodtytul]Medialna konfrontacja[/srodtytul]
Ale coś się w ostatnim czasie zmieniło – po pierwsze od oddania władzy przez PiS jest coraz dalej, a wyborcy mają krótką pamięć, więc i organicznej nienawiści do „Ziobrowego Securitate” i nadwiślańskiego „totalitaryzmu” z lat 2005 – 2007 coraz mniej. Po drugie nastał post związany z kryzysem gospodarczym, więc zapotrzebowanie na błazna zaczyna słabnąć. Palikot, wykonując te same sztuczki co przed rokiem, przynosić będzie swojej partii więcej szkód niż pożytku.
To samo narzędzie, ten sam repertuar, może zacząć przynosić odwrotne skutki. Zapewne zadziała tu także zasada przejedzenia – wciąż karmieni tym samym produktem zaczynamy go mieć dość, nawet jeśli wcześniej znajdowaliśmy w nim upodobanie.