Po Frytce przychodzi Doda, po Dodzie Jola Rutowicz, a i Jolę Rutowicz zastąpi za czas jakiś ktoś, przy kim ? skóra cierpnie na samą myśl, ale rzecz jest pewna ? wyda nam się ona całkiem dobrze wychowaną młodą damą o zupełnie niezłym guście.
Na mocy tego prawa Janusz Palikot zaczął w ostatnich dniach sprawiać wrażenie człowieka dość jeszcze rozsądnego i ważącego słowa. Nie dlatego oczywiście, żeby Palikot zmądrzał, tylko dlatego, że do głosu dorwał się Władysław Frasyniuk. Dzięki widowiskowemu atakowi na chłopstwo jako takie teraz on ma w mediach swoje pięć minut. Chłop, ogłosił światu Frasyniuk, ciemny jest i pazerny, zawsze myśli tylko o sobie, kiedyś dobijał powstańców i obdzierał ich z butów, a teraz doi budżet państwa, nie płaci ZUS-u i zatrudnia na państwowych posadach matki i kochanki (choć to ostatnie akurat ? akceptację dla „konkubenctwa” ? powinien był przywódca Demokratów.pl uznać za przejaw obyczajowej modernizacji polskiej wsi).
Jest w tym mniej więcej tyle samo prawdy, co w stwierdzeniu, że kierowcy ciężarówek to prymitywy ochlane piwskiem, których szczyt aspiracji kulturalnych stanowi przesylabizowanie pornosa i szybki numerek z tirówką na poboczu. Albo w powszechnym w narodzie przekonaniu, że politycy to jeden w drugiego złodzieje. Albo w tezie, że robotnicy są głupi i leniwi, i muszą pracować łopatą, bo zabrakło im rozumu i aspiracji życiowych. Czy też w przywoływanym z kolei przez oburzonych na Frasyniuka działaczy PSL stereotypie chłopów, co to „mają coś z Piasta” oraz „żywią i bronią”.
Dyskusja na takim poziomie ogólności w ogóle nie ma sensu i nie byłoby warto się do sprawy zniżać, gdyby nie jedno. Otóż Władysław Frasyniuk od zawsze był wśród polityków związanych z udeckim salonem moim ulubieńcem, bo ma jedną wspaniałą cechę: mówi otwartym tekstem to, co jego sprytniejsi koledzy zachowują wyłącznie do konwersacji we własnym gronie. Po prostu wynosi na zewnątrz to, co się w „salonie” naprawdę myśli, tak jak czasem dziecko wyniesie cioci, co rodzice o niej mówią, kiedy nie słyszy.
Być może to żadne odkrycie, że głównym, czy bodaj nawet jedynym spoiwem środowiska, do którego Frasyniuk aspirował i które go przyjęło, na statusie, by tak rzec, inteligenta honoris causa, jest poczucie bezbrzeżnej wyższości nad prostym polactwem, utożsamianym z endeckim ciemnogrodem i zacofaniem. Pisałem o tym wielokrotnie ? obecny salon to taka zdegenerowana, odwrócona żeromszczyzna. Prawdziwy inteligent, o szlacheckich korzeniach, miał wobec ludu kompleks ? on dostał od losu szansę, a prości ludzie nie, i w związku z tym czuł się zobowiązany misją niesienia w lud oświaty i pomocy. Współczesny inteligent z awansu (a trudno u nas o takiego, co by słomy w butach nie nosił) tymże samym ludem gardzi, bo on się z wiochy wyrwał, został miastowym, uważa się za coś o klasę lepszego – a oni też mogli, widocznie są leniwi i głupi; w związku z tym przyznaje sobie prawo do osądzania i pouczania. Ciekawe zjawisko, warunkujące sposób myślenia naszych pokatyńskich, czy też lepiej może powiedzieć, zastępczych elit.