Ogłoszona przez premiera Donalda Tuska „reforma” emerytalna, polegająca na przesunięciu do ZUS, większości składki wpłacanej dotychczas do OFE, wywołała niejasny niepokój wśród szerokiej opinii publicznej o przyszłość zabezpieczenia emerytalnego. Pomysł premiera spotkał się z ”twórczymi „ kontrpropozycjami opozycji, jak np. PISu polegającymi na stworzeniu możliwości wyboru ubezpieczonych pomiędzy OFE, a ZUS. PJN proponuje poprawę sytuacji demograficznej przez budowę żłobków, a SLD debatę o prezydenta. Natomiast pomysł ten spotkał się ze zdecydowanym sprzeciwem nie tylko „opozycji ekonomistów” z Balcerowiczem i prof. Rybińskim na czele, ale także wielu innych środowisk ekonomicznych niepodzielających recept ekonomicznych tego środowiska, a postulujących dokończenie samej reformy i wzmocnienie nadzoru nad otwartymi funduszami.
Uzasadnieniem propozycji rządowych ma być fakt, że większość składki (5 proc.naszych dochodów) jest inwestowane w obligacje rządowe, czyli, ich wypłacalność i tak zależy od kondycji finansów publicznych i wypłacalności finansów publicznych. Natomiast przekazanie tej części składki do ZUS spowoduje zmniejszenie deficytu budżetowego i tym samym ułatwi jego utrzymanie na poziomie nie przekraczającym konstytucyjnego progu 55 proc. PKB .Jest to więc zabieg czysto księgowy, ale o poważnych konsekwencjach zarówno ekonomicznych, jak i politycznych. Przekroczenie w roku wyborczym progu konstytucyjnego zadłużenia, z jego wszystkimi swoimi konsekwencjami, ujawniłoby całkowite bankructwo dotychczasowej polityki finansowej rządu i zagroziłoby szansą wyborczym rządzącej partii.
Bowiem wbrew propagandzie sukcesu o „zielonej wyspie”, uniknięcie recesji w latach ubiegłych, tylko w niewielkim stopniu zawdzięczamy rządowi, a w przeważającej aktywności samej gospodarki. Natomiast w tej dziedzinie która rzeczywiście zależy od rządu, czyli poziom deficytu i zadłużenia mamy do czynienia z gwałtownym wzrostem. Według danych MF deficyt w 2007 roku wynosił 1,9 proc. PKB, w roku ub przekroczył poziom 8 proc., a w tym oscylować będzie w granicach 6,5-7 proc.. I to jest rzeczywista, a nie propagandowa miara ekonomicznych osiągnięć obecnego rządu.
Ten „skok” na OFE spowoduje przyśpieszenie dalszego zadłużanie się ZUS, którego już dziś zobowiązania wobec obecnych i przyszłych emerytów wynoszą blisko 2bln złotych i jest to zadłużenie nie wliczane do oficjalnego zadłużenia finansów publicznych. Przesunięcie większej części tej składki do ZUS pozwoliłoby rządowi na dalsze zadłużanie państwa i jednoczesne wygranie tegorocznych wyborów. A zatem za sukces wyborczy mają zapłacić swoim przyszłym zabezpieczeniem emerytalnym obecni i przyszli emeryci.
Polityka obecnego rządu, a właściwie jego bezczynność doprowadziła do tego, iż nasze finanse publiczne coraz bardziej staczają się po równi pochyłej, coraz bardziej spadzistej i zagrażającej w przyszłości niezdolności państwa do wywiązania się ze swoich zobowiązań finansowych. Im później będą podjęte środki zaradcze, tym będą one kosztowniejsze dla społeczeństwa. Istotą rządowej polityki jest więc przyśpieszenie nie tylko zadłużenia budżetu państwa, ale także systemu emerytalnego. W tym sensie chronienie OFE przed rządowymi zakusami ma sens jako ograniczanie destrukcji finansów publicznych, ale nie rozwiązuje zasadniczego wyzwania, jakie stoi przed polskim społeczeństwem i państwem, to jest bezpieczeństwa zabezpieczenia emerytalnego polskiego społeczeństwa. Bo problem bezpieczeństwa przyszłych emerytur tylko w niewielkim stopniu zależy od „uratowania” OFE przed destrukcyjną polityką rządu.