Legutko: rząd Donalda Tuska demontuje kraj

Rząd wbrew obiegowym opiniom nie tkwi w letargu, raczej wykazuje objawy ADHD. Czy ten letarg to maska założona przez władzę specjalnie, w celu odwrócenia uwagi od tego, co dzieje się z tyłu sklepu? – rozważa publicysta

Publikacja: 25.01.2011 01:23

Legutko: rząd Donalda Tuska demontuje kraj

Foto: Fotorzepa, Darek Golik DG Darek Golik

Red

To nieprawda, że rząd Donalda Tuska nic nie robi. Z rządzeniem jest bowiem jak z pogodą. Nawet gdy mówimy, że jej nie ma, to ona jest. Tyle że nie taka, jaka by nam się marzyła. Państwo nam się zmienia i to nie tak… en passant, ale na skutek konkretnych decyzji. Ktoś je podejmuje. Bałagan na dworcu, w szpitalu, w szkole czy w telewizji jest nie tyle wynikiem zaniechania, co raczej konsekwencją energicznych zabiegów rządu, partii i stronnictw sojuszniczych.

Czy zabiegi te składają się na przemyślaną, spójną politykę? Czy są realizacją jakiejś wizji? Nie są. Ale to zupełnie inna sprawa. Ważne, by przestać już powtarzać mantrę o „nicnierobieniu”, a zacząć uważnie analizować, co zrobione zostało. I co z tego wynika.

[srodtytul]Niezłe pobojowisko[/srodtytul]

Nie jest łatwe znalezienie czegoś, co nadaje się na wspólny mianownik spajający różne działania koalicji PO – PSL. Pierwszym słowem, jakie się nasuwa, jest „demontaż”. Na razie rozbieramy to, co jest… a potem się zobaczy. Przykład najnowszy to rozbiórka systemu ubezpieczeń społecznych. Skubanie OFE nie dokonało się przecież mimochodem, przeciwnie, do otwartych funduszy – jak do jeża – od dawna podchodzili kolejni ministrowie. Bo nie chodziło o żadną konstruktywną propozycję, nie mówiąc o reformie, ale właśnie o demontaż. Bo deski z rozbiórki są nam w tej chwili potrzebne do czegoś innego.

W przypadku systemu ubezpieczeń ten proceder poddawany jest ostrej krytyce ekspertów gospodarczych. Mniej (jeśli w ogóle) mówi się o innych rządowych rozbiórkach. Choćby szkolnej. Jeszcze nie do wszystkich dotarły szczegóły skubania programów nauczania, a już rozpoczął się proces demontowania obecnego systemu nadzoru pedagogicznego. Znikną kuratoria, zmienią się zadania okręgowych komisji.

Efekty zobaczymy jesienią, za to szybciej, bo wraz z nowym rokiem pacjenci zderzyli się z totalnym bałaganem na linii szpitale (i ZOZ) kontra NFZ. Też na skutek rozmontowania obowiązującego od kilku lat systemu kontraktowania usług. Być może pod presją zdesperowanych ludzi część zdewastowanych relacji lekarz – pacjent uda się odtworzyć, ale na pewno nie wszystko wróci do normy, tak jak półki sklepowe świecące pustkami przez pierwsze kilka dni operacji „wyższy VAT”.

Nadziei takich nie mają za to pracownicy TVP i PR, bo w nowy rok weszliśmy z całkowicie już rozregulowanym systemem mediów publicznych. W sumie niezłe pobojowisko jak na koalicję, która nic nie robi.

[srodtytul]Bez debaty, bez kampanii[/srodtytul]

Mówimy o ubezpieczeniach, zdrowiu, edukacji, mediach, czyli kwestiach najistotniejszych dla ludzi. Teoretycznie jakakolwiek zmiana w każdej z tych dziedzin może być wprowadzana jedynie wtedy, gdy mamy pod ręką inne, lepsze rozwiązanie. Nie wynosimy starych mebli, jeśli nie mamy kupionych nowych.

Tyle teoria. Ale jak widać, praktyka rządzenia ekipy fachowców „od ciepłej wody w kranie” jest inna. Rozbieramy, co jest… a potem się zobaczy. Najpierw puszczamy do wyborców oko, że abonamentu RTV można już nie płacić, a potem zaczynamy zastanawiać się, czym go zastąpić. Puszczamy cynk, że rozwiązujemy kuratoria (z dokładną „mapą drogową”), a potem zastanawiamy się, kto przejmie ich zadania. Niby formalnie nic nie jest przesądzone, ale lawina już się toczy, ludzie szukają nowej pracy, szkoły gubią się w domysłach, kto za co będzie odpowiadał.

Inny przykład: nie przedłużamy kontraktu z jedyną przychodnią specjalistyczną w promieniu 30 km. Klamka zapada i wtedy sprawdzamy, czy zupełnie nowy podmiot, znany nam jedynie z perfekcyjnie wypełnionego wniosku (acz znajdujący się w odległej metropolii), sprawdzi się w realu. Tyle że chore dzieci i zdesperowani rodzice czasu na testy (i zdrowia na podróże) nie mają…

Tak drastycznie ingerująca w życie obywateli zmiana powinna być poprzedzona poważną debatą publiczną albo przynajmniej kampanią informacyjną, skoro uznaje się, że Polacy mają ważniejsze rzeczy na głowie, niż zabieranie głosu w sprawach zdrowia swoich rodziców, edukacji dzieci i własnej emerytury. Nie było debaty, nie było też kampanii – choćby w sprawie odejścia od dotychczasowego sposobu kontraktowania usług medycznych.

I pacjenci osiedlowej przychodni nagle dowiedzieli się, że lekarze, których odwiedzają od lat, tym razem nie mieli szczęścia w przetargu. NFZ locuta, causa finita. Trzeba będzie teraz jeździć do sąsiedniego miasta, gdzie przyjmują ci, co o szczęście lepiej zadbać umieli. A za rok się zobaczy…

To nie są fakty medialne, to się dzieje wokół nas.

Dlaczego podejmowane są takie, a nie inne decyzje? Jaka logika kryje się za tym, by – na przykład – demontować szkolny nadzór? Czy MEN przedstawił gdzieś, kiedyś, stojącą za tym filozofię decentralizacji systemu szkolnego (bo przecież takie będą praktyczne skutki już podjętych decyzji)? Za chwilę będziemy mieć polską szkołę, która ma pełną swobodę w pisaniu programów, nauczycieli, którzy są rozliczani jedynie z wyników nauczania, i administrację oświatową, która zmieni się w centrum obsługi klienta-nauczyciela.

[srodtytul]Centrum usług zamiast nadzoru[/srodtytul]

I znów to nie jest tak, że państwo nie ma swojej polityki edukacyjnej, że rząd się obija. Nowa polityka – choć nigdzie nieogłoszona – właśnie jest realizowana i dotyczy wszystkich nas, nie tylko pracowników oświaty. Tyle że nie bardzo wiadomo, kto jest autorem tej nowej wizji polskiej szkoły, zdecentralizowanej, z obciętymi „do kości” programami i liceum zamienionym w dwuletni kurs przygotowawczy do matury (pierwsza klasa szkoły średniej jest de facto czwartą klasą gimnazjum, wystarczy przeczytać programy).

Czy jest to decyzja sejmowej większości? Co na to opozycja, organizacje pozarządowe? Czy odbyła się na ten temat jakaś parlamentarna debata? Co zatem jest sprężyną napędzającą ten mechanizm?

Złośliwi twierdzą, że… pieniądze. Skoro były do wzięcia środki z Unii na reorganizację szkolnego nadzoru, to grzechem było z nich nie skorzystać. No i skorzystano. Zawsze można powiedzieć, że ten bałagan nie został zrobiony za nasze pieniądze. A nawet w ostatniej chwili wszystko odwołać.

[srodtytul]Czyny bez refleksji[/srodtytul]

Przed dekadą z okładem rząd Buzka ogłosił cztery wielkie reformy. Nastąpiło trzęsienie ziemi i potem już tylko napięcie stopniowo wzrastało. Dziś nikt nic nie ogłasza, reformy po cichu się demontuje, abstrahując od ich efektów. A przecież dekada pozwala na odpowiednią perspektywę, by cztery reformy ocenić. I dopiero na podstawie tych ocen (a nie chęci zaoszczędzenia pieniędzy własnych lub wydania unijnych) dokonać ich korekty.

W przypadku reformy emerytalnej księgowa kreatywność rządu przynajmniej stała się zaczynem publicznej debaty nad OFE. Za to w sprawach szkoły panuje kompletna cisza. Kiedyś PiS rzucił hasło likwidacji gimnazjów, ale nikt hasła nie podchwycił, ani na „tak”, ani na „nie”. A jest o co się spierać, bo z jednej strony gimnazja są totalną klęską wychowawczą, ale z drugiej strony raporty OECD pokazują, że ich wprowadzenie przyczyniło się do wyrównania szans edukacyjnych na wsi.

Rzecz nie w tym, by od razu przechodzić od słów do czynów, ale w potrzebie wspólnej refleksji nad stanem edukacji. Refleksji prowadzącej do jakichś wniosków. Dziś mamy czyny niepoprzedzone refleksją. I co gorsze, być może pozostające poza świadomością… nawet najważniejszych polityków w państwie. Wygląda na to, że dryfujemy, w dodatku nie bardzo wiedząc, skąd wieje wiatr.

[srodtytul]Kto karty rozdaje?[/srodtytul]

O ile w sprawach edukacji jest za cicho, to hałasem wokół służby zdrowia wszyscy wydają się zmęczeni. Jesienna, werbalna ofensywa legislacyjna płynnie przeszła w zimową. Eksperci wchodzą na coraz wyższe piętra abstrakcji, spory dotyczą głównie relacji własnościowych. Ich końca nie widać. Ale życie nie znosi próżni, ktoś karty i pieniądze rozdaje, w tym przypadku NFZ – pan życia i śmierci, dosłownie i w przenośni. Kontraktowanie usług decyduje nie tylko o przyszłości przychodni i szpitali, także o tym, gdzie ludzie będą się leczyć. Warunki tej gry zmieniają się praktycznie co rok. I znów – ktoś je ustawia (nomen omen?), decydując w praktyce o polityce zdrowotnej państwa.

Demontaż reformy z czasów Buzka nie jest oczywiście winą wyłącznie rządu PO – PSL, nikt nie prześcignie w „zasługach” na tym polu ministra Łapińskiego i premiera Millera. Ale w skali regionalnej, w Małopolsce, na Lubelszczyźnie czy Podkarpaciu, tam, gdzie zapadają kluczowe decyzje dotyczące Kowalskich i Kwiatkowskich, demontaż jest twórczo kontynuowany. Jego istota polega na braku ciągłości, na niepewności i nierespektowaniu raz przyjętych zasad.

Jeśli kontraktów nie dostają lekarze, do których ludzie mają zaufanie, placówki inwestujące w cyklu wieloletnim w sprzęt medyczny – to z czym mamy do czynienia, jak nie z demontażem systemu opieki zdrowotnej? W imię czego? Oficjalnie – w imię optymalizacji zasad kontraktowania. Ale programy komputerowe jeszcze nami nie rządzą, ktoś je pisze, według jakichś kryteriów. Warto, by Ministerstwo Zdrowia je upowszechniło. To najbardziej doniosły dziś dokument, choć powstał gdzieś na obrzeżach Wielkiej Ofensywy Legislacyjnej.

Zwolennicy spiskowej teorii powiedzą: wszystko jasne! Demontaż jest potrzebny, bo oznacza nowe rozdanie. Zwalniają (w kuratoriach), znaczy będą zatrudniać (w regionalnych ośrodkach jakości edukacji). Wiadomo kogo. Jedni kontraktów na leczenie nie dostają po to, by do gry mogli wejść inni. Wiadomo kto. Za chwilę nadejdzie czas dzielenia posad w mediach publicznych. A frukta do rozdania władza ma coraz to nowe. I wiadomo, kto je skonsumuje…

Kto spiskowych teorii nie podziela, a władzy szczerze kibicuje, spojrzy na demontaż z innej perspektywy: robimy porządki (zamiast polityki). Przecież systemem szkolnym trzęsie pani minister daleka od partyjnej centrali. Demontuje, to prawda, ale fachowo, pod okiem i za pieniądze europejskich ekspertów.

[srodtytul]Gęba czy maska?[/srodtytul]

A co ma wspólnego koalicja rządząca z mediami publicznymi? Zostały przecież odpolitycznione. Kandydatów do rad nadzorczych wskazały uniwersytety. A że to same znajome twarze i nazwiska… Co robić, widać lepszych nie znajdziecie.

Oba, być może skrajne, punkty widzenia zgodne są co do jednego: rząd wbrew obiegowym opiniom nie tkwi w letargu, raczej wykazuje objawy ADHD. Jedni powiedzą, że letarg to gęba przyprawiana rządowi przez opozycję. Drudzy, że to raczej maska założona przez władzę specjalnie, w celu odwrócenia uwagi od tego, co dzieje się z tyłu sklepu. A tam dzieje się, oj dzieje! Strumień pieniędzy unijnych wciąż płynie. Interes się kręci, tyle że tak… jakoś inaczej niż drzewiej bywało. Dyskretniej.

[i]Autor jest redaktorem naczelnym „Dziennika Polskiego”[/i]

To nieprawda, że rząd Donalda Tuska nic nie robi. Z rządzeniem jest bowiem jak z pogodą. Nawet gdy mówimy, że jej nie ma, to ona jest. Tyle że nie taka, jaka by nam się marzyła. Państwo nam się zmienia i to nie tak… en passant, ale na skutek konkretnych decyzji. Ktoś je podejmuje. Bałagan na dworcu, w szpitalu, w szkole czy w telewizji jest nie tyle wynikiem zaniechania, co raczej konsekwencją energicznych zabiegów rządu, partii i stronnictw sojuszniczych.

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Jan Romanowski: PSL nie musiał poprzeć Hołowni. Trzecia Droga powinna wreszcie wziąć rozwód
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA