Przed polskim budynkiem państwowym, siedzibą Biura Bezpieczeństwa Narodowego, zatrzymuje się czarna limuzyna. Panowie w galowych mundurach uchylają drzwiczki przed ważnym gościem. Zaraz wkroczy on do ważnego polskiego urzędu. W tym momencie zapewne przewracają się w grobach ludzie, których pozbawiono życia także dlatego, że zbyt gorliwie dociekali prawd związanych z jego działalnością: Anna Politkowska, Siergiej Juszenkow, Jurij Szcziekoczichin czy Aleksander Litwinienko. Gościem polskiego prezydenta jest bowiem człowiek, którego oni wprost oskarżali o planowanie i przeprowadzenie aktów terrorystycznych we wrześniu 1999 roku: Nikołaj Patruszew, od 2008 roku sekretarz rosyjskiej Rady Bezpieczeństwa.
Polityczna poprawność nie pozwala o tym mówić. Ojczyste interesy polityczne – tym bardziej. Dziennikarz powinien rozumieć interesy swego kraju. Równocześnie jednak powinien szukać prawdy i informować o niej. Co ma zrobić, jeśli prawda interesom kraju przeczy? Najwygodniej udawać, że się o prawdzie nie ma pojęcia i dlatego 1 lutego w prasie centralnej o gościu przeczytaliśmy tylko lakoniczną informację: "Nikołaj Patruszew to jedna z najpoważniejszych postaci w Rosji. Od dawna przyjaźni się z Władimirem Putinem, którego zna od lat, gdy razem pracowali w leningradzkim KGB".
[srodtytul]Tajemnicze wypadki[/srodtytul]
Sami Rosjanie są bardziej dokładni. Choćby agencja informacyjna Lenta.ru, która stwierdza, że "Nikołaj Patruszew, dotychczasowy zastępca dyrektora FSB Władimira Putina, w 1999 roku sam stanął na czele tej instytucji. W miesiąc po jego mianowaniu na terytorium Rosji miały miejsce poważne akty terrorystyczne: wysadzenie domów w Bujnaksku, Moskwie i Wołgodonsku. Władze ogłosiły, że organizatorami tych przestępstw są czeczeńscy separatyści, choć do autorstwa wybuchów nikt się nie przyznał. Niemniej jednak wysadzanie domów stało się powodem rozpoczęcia kolejnej wojny w Czeczenii. Media publikowały i inne, nieoficjalne wersje o możliwych organizatorach aktów terroru, na pierwszym miejscu wymieniając FSB i oskarżając przede wszystkim Nikołaja Patruszewa".
Przypomnijmy, że były to media końca lat 90. ukazujące się jeszcze za czasów prezydentury Borysa Jelcyna, który nie zamknął żadnego tytułu prasowego ani nie wystąpił przeciwko żadnemu dziennikarzowi.