Ale dzień później ukazał się wywiad z Jackiem Żakowskim w "Super Expressie". A ten całkiem niepisowski publicysta debatę po prostu wyśmiał. Muzyków porównał do Dody i Mandaryny (jakiż sens rozmawiać o polityce z ludźmi niekompetentnymi?), a Mellerowi zarzucił, że "wymiękł".
Żakowski ogłosił niby to, co ja, ale poszedł dalej. Ja zwracałem uwagę: nie traktujmy tej wymiany zdań jako protezy innych dyskusji, bo laicy, na dokładkę zapatrzeni w obóz rządowy, będą wodzeni przez premiera za nos. Żakowski zakwestionował tak naprawdę istotę demokracji. Skoro niefachowcy są w stanie rozmawiać z politykami tylko za pośrednictwem medialnych magików, ten system łatwo podważyć.
Per saldo chodzi o poczucie, że z tą debatą nie jest tak, jak być powinno. A tu już Żakowski ma swoje za uszami, bo od lat głosi (i wciela w praktyce w TVP) ideę, aby ograniczyć debatę do środowiska "Gazety Wyborczej", "Polityki" i kilku pokrewnych. I Tusk za tym głosem idzie – na przykład tylko im udzielając wywiadów. A one nie mają interesu, aby go docisnąć – najlepszy przykład to wolta gazety Michnika w sprawie OFE. Żakowski popiera tu rząd z antyliberalnych przekonań. Ludzie z "Wyborczej" – ze strachu przed PiS. To że, inaczej niż Doda, wiedzą, o co chodzi, nie ma znaczenia.
W najnowszej "Polityce" Żakowski narzeka już na same artykuły premiera i innych polityków, żądając, by zostawili dyskurs publicystom. Co jednak począć, gdy publicyści, nie będąc Dodą ani Zbigniewem Hołdysem, piszą o rzeczywistości wyimaginowanej? Z powodów plemiennych. Żakowski wyśmiewa Jarosława Kaczyńskiego, że ujmuje się za modernizacją edukacyjną na wzór fiński, a przecież "wprowadzał mundurki i tępił Gombrowicza". Tymczasem to nie lider PiS tępił na liście szkolnych lektur Gombrowicza, ale Roman Giertych, koalicjant obdarzony na swoim podwórku realną władzą. Pisowski następca Giertycha w resorcie edukacji chciał cofnąć tę decyzję. Z Gombrowiczem rozprawiła się zaś ekipa PO – w imię modernizacji, która każe nie przeciążać młodzieży. Doda może tego nie wiedzieć, ale Żakowski?