W łączenie się przez Polskę do gwarancji dla bankrutującej Grecji wydaje się przesądzone. Zostało przesądzone już w chwili, gdy Donald Tusk zadeklarował nasze przystąpienie do niesprecyzowanego do dziś "euro plus". Tryb podjęcia tej decyzji, nigdy wcześniej w Polsce w żaden sposób niekonsultowanej ani niedyskutowanej, jest równie niejasny jak tryb wyboru osławionego "załącznika 13" w śledztwie smoleńskim czy odwołania szefa CBA i mam nadzieję, że także z tej decyzji będzie się musiał Donald Tusk kiedyś rzetelnie wytłumaczyć; w ostateczności przed Trybunałem Stanu.
W efekcie ani nie wchodzimy do strefy euro, ani nie pozostajemy poza nią. Zrezygnowaliśmy na nieokreślony czas z korzyści posiadania wspólnej waluty, ale zgadzamy się już teraz ponosić wyrzeczenia i rozmaite koncesje na rzecz głównych rozgrywających europejskiej gospodarki tak, jakbyśmy z dobrodziejstw euro korzystali.
Poklepią nas po plecach
Wszystko to bez jakiejkolwiek, choćby nawet ogólnikowej obietnicy, co w zamian. Na mocy nieśmiertelnej polskiej politycznej głupoty, która każe wierzyć, że jeśli będziemy dla silniejszych partnerów w polityce zagranicznej uprzedzająco grzeczni (uprzedzająco w sensie dosłownym – to znaczy: będziemy spełniać ich życzenia, zanim złożą nam jakąkolwiek ofertę), to oni ze swej strony poczują się zobowiązani też coś kiedyś dla nas zrobić.
To infantylne wyobrażenie o polityce zaprowadziło nas już za bezdurno, jak się miało szybko okazać, do Iraku i wciągnęło w międzynarodowy skandal z tajnymi więzieniami CIA (by nie sięgać w historię głębiej). Wydawałoby się, że to doprawdy dosyć, by nasi politycy zaczęli myśleć i byśmy nie słyszeli więcej tych tonów opartej na niczym wiary, że "udział w unijnych mechanizmach solidarności daje nam prawo, by samemu wiele oczekiwać od budżetu europejskiego", jak zapewnia chcących mu wierzyć Janusz Lewandowski.
W istocie ochotnicze i niepoprzedzone żadnymi warunkami wstępnymi przystąpienie do owych "mechanizmów solidarności" nie daje nam niczego poza poklepaniem paru przedstawicieli rządzącej partii po plecach i zapewnieniem, że zachowali się bardzo comme il faut. Tworzy natomiast precedens, zmuszający nas do ratowania także Portugalii, Hiszpanii czy Włoch, jeśli sprawdzą się pesymistyczne przewidywania, że i one nieuchronnie pakują się w kłopoty.