Żaden z ekspertów lotniczych nie chciał się podpisać pod tym raportem" – to najczęściej powtarzany zarzut wobec "Białej księgi katastrofy smoleńskiej" przygotowanej przez zespół Antoniego Macierewicza. Zarzut to jednak nie tyle wyjątkowo nietrafiony, ile świadczący o nieznajomości dokumentu przygotowanego przez polityka PiS.
Dlaczego? Bo nawet pobieżna lektura księgi pozwala stwierdzić, że z około 20 rozdziałów samej katastrofie poświęcony jest zaledwie jeden. Pozostałe zaś to łańcuch mniej lub bardziej związanych z nią przyczyn, które – według autorów księgi – mogły mieć wpływ na wypadek. Wydaje się nawet, że sam przebieg katastrofy w raporcie Macierewicza jest najmniej interesujący.
Gra jednak była
W białej księdze proporcja tez śmiałych, które nie znajdują uzasadnienia w raporcie, do tez całkiem nieźle udokumentowanych jest dość podobna. Tych ostatnich jest bodaj więcej i to one robią największe wrażenie. W białej księdze sporo miejsca zajmują kwestie, które może nie miały bezpośredniego związku z katastrofą, lecz – zdaniem autorów – warto je naświetlić i przypomnieć czytelnikowi. Rzeczywiście warto.
Taką sprawą jest na przykład przypomnienie misternej dyplomatycznej gry, która się toczyła wiele miesięcy przed 70. rocznicą obchodów zbrodni katyńskiej. Raport w sposób przekonujący – na podstawie analizy tylko doniesień medialnych – dowodzi, że udział Donalda Tuska i Władimira Putina w kwietniowych uroczystościach wcale nie był wynikiem "niespodzianki", jaką rzekomo miało być zaproszenie szefa polskiego rządu w telefonicznej rozmowie przez rosyjskiego premiera na początku lutego 2010 r.
Cytując informacje prasowe, Macierewicz udowadnia, że wspólne obchody premierów były brane pod uwagę już latem 2009 roku. Dyplomatyczne starania o to zaczęły się tuż po tym, gdy Putin przyjechał na Westerplatte uczcić 70. rocznicę wybuchu drugiej wojny światowej. A zatem wiele miesięcy przed kwietniem 2010 r.