Michał Szułdrzyński o białej księdze PiS

Choć Antoni Macierewicz zrobił wiele, by ułatwić zlekceważenie swego raportu dotyczącego katastrofy smoleńskiej, to przygotowanego przez niego dokumentu przemilczeć nie wolno – uważa publicysta „Rzeczpospolitej"

Publikacja: 12.07.2011 19:34

Michał Szułdrzyński

Michał Szułdrzyński

Foto: Fotorzepa, Seweryn Sołtys Seweryn Sołtys

Żaden z ekspertów lotniczych nie chciał się podpisać pod tym raportem" – to najczęściej powtarzany zarzut wobec "Białej księgi katastrofy smoleńskiej" przygotowanej przez zespół Antoniego Macierewicza. Zarzut to jednak nie tyle wyjątkowo nietrafiony, ile świadczący o nieznajomości dokumentu przygotowanego przez polityka PiS.

Dlaczego? Bo nawet pobieżna lektura księgi pozwala stwierdzić, że z około 20 rozdziałów samej katastrofie poświęcony jest zaledwie jeden. Pozostałe zaś to łańcuch mniej lub bardziej związanych z nią przyczyn, które – według autorów księgi – mogły mieć wpływ na wypadek. Wydaje się nawet, że sam przebieg katastrofy w raporcie Macierewicza jest najmniej interesujący.

Gra jednak była

W białej księdze proporcja tez śmiałych, które nie znajdują uzasadnienia w raporcie, do tez całkiem nieźle udokumentowanych jest dość podobna. Tych ostatnich jest bodaj więcej i to one robią największe wrażenie. W białej księdze sporo miejsca zajmują kwestie, które może nie miały bezpośredniego związku z katastrofą, lecz – zdaniem autorów – warto je naświetlić i przypomnieć czytelnikowi. Rzeczywiście warto.

Taką sprawą jest na przykład przypomnienie misternej dyplomatycznej gry, która się toczyła wiele miesięcy przed 70. rocznicą obchodów zbrodni katyńskiej. Raport w sposób przekonujący – na podstawie analizy tylko doniesień medialnych – dowodzi, że udział Donalda Tuska i Władimira Putina w kwietniowych uroczystościach wcale nie był wynikiem "niespodzianki", jaką rzekomo miało być zaproszenie szefa polskiego rządu w telefonicznej rozmowie przez rosyjskiego premiera na początku lutego 2010 r.

Cytując informacje prasowe, Macierewicz udowadnia, że wspólne obchody premierów były brane pod uwagę już latem 2009 roku. Dyplomatyczne starania o to zaczęły się tuż po tym, gdy Putin przyjechał na Westerplatte uczcić 70. rocznicę wybuchu drugiej wojny światowej. A zatem wiele miesięcy przed kwietniem 2010 r.

Było rzeczą powszechnie znaną, że na katyńskie uroczystości wybiera się prezydent Lech Kaczyński. A wiedząc, jak wyglądały przygotowania do tej podróży (np. oświadczenie rosyjskiego ambasadora w Moskwie, że nic nie wie o wizycie głowy państwa), nie sposób nie odnieść wrażenia, że w tej sprawie toczyła się jednak jakaś gra.

Antoni Macierewicz jest przekonany, że była to celowa gra rządu Tuska i Moskwy, której efektem była śmierć prezydenta. Tymczasem dziś nie sposób to ustalić – czy rzeczywiście z premedytacją  chciano nie dopuścić do wyjazdu Lecha Kaczyńskiego do Katynia. Faktem jednak jest to, że Rosjanie wykorzystali polsko-polską wojnę do rozegrania swych interesów – fetowania łagodniejszego dla Moskwy Donalda Tuska i uprzykrzania życia uważanemu za wroga Lechowi Kaczyńskiemu. Grzechem rządu niewątpliwie było włączenie się w tę grę.

Porażające zestawienie

Konsekwencją wykorzystania przez Rosję wewnątrzpolskich sporów do własnych interesów było rozdzielenie wizyt i nadanie podróży Donalda Tuska statusu wizyty państwowej przygotowywanej przez rząd Federacji Rosyjskiej, a obchodom z udziałem Lecha Kaczyńskiego statusu polskich uroczystości organizowanych przez Radę Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa na terytorium Rosji.

Paradoksem jest to, że z punktu widzenia organizacyjnego w czasie przygotowywania obu wizyt popełniono wiele tych samych błędów, pomimo iż wizyta premiera Tuska miała wyższy status. W żadnym z lotów nie było rosyjskiego lidera, polskim lotnikom nie dostarczono ani aktualnych danych meteorologicznych (wojsko sygnalizowało już jesienią 2009 r. kłopot z pozyskiwaniem danych meteo), ani właściwych kart podejścia. Co więcej, jak przekonująco pokazuje biała księga, lotnisko w Smoleńsku nie miało choćby systemów ratowniczych pozwalających przyjmować loty VIP, a więc BOR w ogóle nie powinien się był zgodzić na to, by samolot z premierem, a potem z prezydentem wystartował z Okęcia. To samo dotyczy chaosu z lotniskami zapasowymi.

I właśnie choćby dlatego raportu Macierewicza nie powinno się zostawiać bez odpowiedzi. Udowadnia on bowiem na konkretnych przykładach to, co było wiedzą niemal powszechnie znaną od czasu katastrofy – pokazuje niewyobrażalny chaos, który panuje przy organizacji wizyt najważniejszych osób w państwie. Nawet jeśli biała księga nie odkrywa tu żadnych rewelacji, to samo zestawienie przez Macierewicza faktów poraża.

Błędy skazujące  na lekceważenie

Największym wrogiem białej księgi okazał się jednak sam Antoni Macierewicz. Poseł PiS, przygotowując i prezentując dokument, popełnił wszystkie możliwe grzechy, które skazały go na lekceważące traktowanie.

Pierwszym jest ustawienie raportu. Bo choć wiele przykładów zaniedbań dotyczyło zarówno wizyty Donalda Tuska, jak i Lecha Kaczyńskiego, z raportu Macierewicza można wyciągnąć wniosek, że to rząd celowo zaniedbał organizację wizyty prezydenta, by doprowadzić do jego śmierci. Z tym związany jest kolejny mankament – wyskoki językowe.

Z faktu, że nie przygotowano należycie lotnisk zapasowych, autor białej księgi wysnuwa wniosek, iż nad Smoleńskiem samolot został wciągnięty w pułapkę. Z tego, że żaden z kontrolerów na Siewiernym nie chciał podjąć decyzji o odesłaniu tupolewa na lotnisko do Moskwy i po konsultacjach z szefostwem ustalono, iż to pilot podejmuje decyzję o próbie podejścia na 100 m, by zobaczyć, czy da się wylądować, Macierewicz snuje następującą teorię: "Bezpośrednią odpowiedzialność za wprowadzenie Tu-154M nr 101 w pułapkę nad Smoleńskiem ponoszą najwyższe czynniki rosyjskie, które wydały polecenie przekazywania polskim pilotom fałszywych danych".

Tymczasem dowodu na to, że ktoś kazał celowo wprowadzać polskich lotników w błąd, w raporcie nie znajdujemy.

Identycznie wygląda kwestia dotycząca wprowadzenia przez polski rząd opinii publicznej w błąd. To prawda, rząd nie informował należycie o śledztwie, często wyrażał się niejasno, również minister zdrowia Ewa Kopacz została przyłapana na podaniu fałszywej informacji. Sęk w tym, że Macierewicz wyciąga z tego wniosek, iż podawanie opinii publicznej fałszywych informacji było współdziałaniem "z władzami Federacji Rosyjskiej na szkodę polskiego śledztwa w celu uniemożliwienia dojścia do prawdy". Współdziałanie z obcym państwem przeciwko śledztwu zarzuca też Macierewicz rządowi, uważając, że decyzje dotyczące możliwości wyjaśniania katastrofy były podejmowane celowo w taki sposób, by utrudnić odkrycie prawdy.

Powyższe wnioski – podobnie jak teoria o obezwładnieniu samolotu na wysokości 15 m – czynią z białej księgi łatwy cel do ataku. Uznanie świadomej winy rządu jest wynikiem przyjętych założeń politycznych. Trudno przy tym uciec od podejrzeń, że celem białej księgi nie jest wyjaśnienie całej prawdy, lecz utwierdzenie czytelnika w przekonaniu o misternej intrydze Donalda Tuska. I w tym sensie jest to dokument polityczny.

To samo co u Millera

Ale mimo wszystkich wymienionych wyżej mankamentów lektura białej księgi daje przedsmak tego, co zapewne znajdzie się w raporcie Jerzego Millera. Odkładając bowiem na bok interpretacje Macierewicza, zebrane przez niego fakty i dokumenty są wielkim aktem oskarżenia przeciwko państwu polskiemu, które nie potrafiło ocalić życia prezydenckiej delegacji z powodu potwornych wręcz zaniedbań.

W tym sensie Jerzy Miller nie będzie mógł wyciągnąć innych wniosków, przedstawić innych faktów ani powołać się na inne dokumenty. Trudno zatem sądzić, by jego raport mógł mieć inną wymowę. Treść raportu MSWiA będzie więc pewnie zbieżna z tym, co znalazło się w białej księdze. Zapowiedział to zresztą sam Miller, mówiąc w jednym z wywiadów, że raport będzie gorzką pigułką dla wszystkich, a przede wszystkim dla Polaków.

PiS, publikując białą księgę, chciał uprzedzić narrację rządu i raport szefa MSWiA. Plan się nie powiódł, bo biała księga została zbagatelizowana i ośmieszona. Jednak zawartych w niej faktów tak łatwo zbagatelizować się nie da. Zamiecione pod dywan problemy wrócą ze zdwojoną siłą po ujawnieniu raportu przygotowanego przez Millera.

Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?