Marsz Niepodległości i Kolorowa Niepodległa - Piotr Zaremba

Formuła organizacyjna i personalna Marszu Niepodległości, w którym dominują organizacje narodowe, nawiązujące do skrajnych odłamów tego obozu, to wyśmienity prezent dla macherów z „Krytyki Politycznej" – uważa publicysta

Aktualizacja: 16.11.2011 05:23 Publikacja: 15.11.2011 18:57

Piotr Zaremba

Piotr Zaremba

Foto: Fotorzepa, Rob Robert Gardziński

To starcie miało coś ze szczególnego meczu. Meczu, w którym każda ze stron stawiała sobie dwa sprzeczne cele. Z jednej strony "nie wymięknąć" przed swoimi zwolennikami, skupić możliwie najwięcej ludzi pod sztandarami. Drugim celem było jednak przedstawienie Polsce i światu wersji możliwie najkorzystniejszej dla siebie i najbardziej obciążającej przeciwnika. To wymagało niedostrzegania lub przynajmniej bagatelizowania obecności wojowniczych kiboli w szeregach maszerującej prawicy. I odwrotnie – krycia swoich zadymiarzy, w tym agresywnych cudzoziemców, przez organizatorów "Kolorowej Niepodległej".

Oba zabiegi premiowały plemienną nadgorliwość, która przechodzi w fanatyzm. Umiejętność dostrzegania źdźbła w cudzym oku, gdy z twojego wystaje belka. Ludzi na to gotowych pełno jest w każdym kraju, ale gdy mamy do czynienia z zaostrzaniem się politycznej wojny, nadchodzi w pełni ich czas. Rozumiem, że są potrzebni. I przyznam szczerze: nie przepadam za nimi, niezależnie od barwy.

Nie było symetrii

Co napisawszy, nie będę tworzył fałszywej symetrii. Tegoroczne zamieszki są produktem jeszcze zeszłorocznej zapowiedzi kręgów lewicowych, że Marsz Niepodległości organizowany przez środowiska narodowe będzie "blokowany". Próba dowodzenia, że przecież krewcy uczestnicy prawicowej demonstracji walczyli na placu Konstytucji z policją, a nie z lewakami, mija się z celem. Policja stworzyła kordon po to, aby oddzielić jednych od drugich. A przy okazji zablokowała, było nie było, legalny pochód. To dlatego posypała się na nią kostka brukowa.

Lewica zapowiadała, że tego pochodu nie przepuści, i słowa dotrzymała. Wyrażał to późniejszy triumfalny raport Seweryna Blumsztajna na łamach "Wyborczej": "Obroniliśmy Marszałkowską".

Reszta to już domniemania, ale domniemania ważne. Czy starcia byłyby tak gwałtowne, gdyby nie wcześniejsze uliczne akcje anarchistów atakujących grupki "patriotów" – na Nowym Świecie, ale nie tylko. Wieść o nich rozeszła się po mieście natychmiast.

A czy wielkie masy kiboli ściągnęłyby w ogóle na Marsz Niepodległości, gdyby nie perspektywa bitki z kontrpochodem? Można nie lubić ONR, ale jako naoczny świadek mogę zapewnić: ci, którzy zaatakowali wozy TVN na placu Na Rozdrożu, nie byli endekami, lecz publicznością Legii Warszawa mającą swoje porachunki z ITI. Nie stanowi to usprawiedliwienia. Tyle że na miejsce zdarzeń zwabił tę publikę Seweryn Blumsztajn i tak zwane Porozumienie 11 Listopada – wzywaniem od wielu tygodni, a tak naprawdę od ponad roku, do swoistej ustawki. Kto zachęca do ustawki, nie może się potem prezentować wiarygodnie w roli zatroskanego praworządnego obywatela.

Lekcja ezopowego języka

Są i inne istotne różnice. Napisałem o różnych zafałszowanych wersjach zdarzeń, w ostateczności jednak prawicowa strona, od początku niejednolita, nie tworzyła jako całość zasłony dymnej nad zdarzeniami, nawet jeśli zdarzało się to jej poszczególnym zacietrzewionym przedstawicielom. Zwłaszcza że u boku organizatorów marszu pojawiło się niewiele postaci znanych. Za to po stronie lewicowej tłum celebrytów podjął się niewdzięcznej roli legitymizowania ustawki.

Żadna poważna siła polityczna nie utożsamiała się z Marszem Niepodległości. Wbrew temu, co napisał w czołówkowym tekście w tygodniku "Newsweek" Cezary Michalski, nie zrobił tego Jarosław Kaczyński. Żądanie wyjaśnienia przypadków napadów niemieckich anarchistów na polskich przechodniów tego bynajmniej nie oznacza. Podobnie jak narzekania na pracę policji.

Po stronie inicjatorów przekształcenia Święta Niepodległości w ustawkę widzieliśmy za to lidera jednej z partii parlamentarnych Janusza Palikota i jednego z czołowych polityków innej partii – Ryszarda Kalisza. Powtórzę więc: symetrii tu nie ma. Powtórzę tym wszystkim, którzy od kilku dni rozdzierają szaty i szukają winnych: w faszyzmie, Kaczyńskim i duchu polskiej prawicy.

Symetrii nie ma także w relacjonowaniu faktów. Słyszałem naginających zdarzenia przedstawicieli lewicy i prawicy, ale kiedy przychodzi zmierzyć potencjały i powagę mediów, bilans wypada nieporównywalnie. Także w pomawianych o radykalizm prawicowych gazetach, takich jak "Nasz Dziennik" czy "Gazeta Polska Codziennie", nie widziałem takich sztuczek jak w "Gazecie Wyborczej". Która wystąpiwszy de facto jako współsprawca zdarzeń, potrafiła potem w swojej relacji z nich pomijać niewygodne dla siebie fragmenty rzeczywistości (starcia na Nowym Świecie). A inne opisywać w tonie peerelowskiej propagandy:

"O 13.40 od strony ronda Dmowskiego nadeszli z flagami pierwsi narodowcy. Nie wiedzieli, że Marszałkowską już nie przejdą na plac Konstytucji. Wywiązała się bijatyka z anarchistami. W ruch poszły kostki brukowe i butelki. Jeden chłopak został ranny w głowę. Zabrała go karetka". To de facto opis napadania na tak zwanych prawicowców, dopiero idących na marsz, przez przyjaciół "Wyborczej". "Już nie przejdą na plac Konstytucji". Wielka lekcja ezopowego języka – jak opisać, żeby nie opisać, a w każdym razie nie nazwać.

Przy czym "Wyborcza" nie jest w tym dziele sama. W trzy dni po wydarzeniach oglądam relację w TVN-owskich "Faktach", gdzie sięga się do tak pośrednich "okoliczności" jak obrona tak zwanych kiboli, bez żadnego związku z tymi zdarzeniami, przez senatora Zbigniewa Romaszewskiego, za to wycina chirurgicznym nożem choćby sprowadzony do pytań problem roli "Krytyki Politycznej". Dedykuję te obserwacje tym wszystkim obserwatorom, którzy pojęcie "mainstreamowe media" sprowadzają do czyjejś obsesji.

Ale w tym przypadku pojawia się całkiem konkretne pytanie: co ukrywa mainstream? Z czym się utożsamia? Czego nie chce nazwać?

Kawiorowe męczeństwo

Można widzieć w tych polskich rozruchach jeden więcej symptom radykalizacji po wszystkich stronach, związanej z kryzysem ekonomicznym, niepewnością recept, chwianiem się rozmaitych instytucji – od Wall Street po Unię Europejską. W takiej interpretacji polscy radykałowie byliby sojusznikami amerykańskich czy zachodnioeuropejskich "oburzonych" szukających wyładowania własnych frustracji na ulicach.

Ale te analogie są zarazem nieadekwatne. Przecież ci polscy "oburzeni" to sojusznicy elit. Wieszczący koniec tradycyjnego patriotyzmu i narodowego państwa nie po to, aby wyzwolić polskich ludzi pracy spod władzy banków. Po to, aby zadowolić europejską biurokrację, dla której śmieszne emocje Polaków są jedną z przeszkód. Nawet relacje ludzi skupionych w Porozumieniu 11 Listopada z polskim obozem władzy są dość skomplikowane. Zaledwie wczoraj organizowali za publiczne pieniądze i z woli rządu Donalda Tuska Kongres Kultury we Wrocławiu. Dziś prowokują na ulicach prawicowców, którzy są tego obozu władzy głównym wrogiem. A przy okazji pomagają rządowi PO wystąpić w roli ostatniej ostoi spokoju.

Realny program społeczny tej radykalnej lewicy jest równie mętny jak socjalno-ekonomiczny przekaz "Wyborczej" – w poniedziałek nieomal wieszczącej nawrót do marksizmu, we wtorek żądającej liberalnych reform finansowych. Rozpięte między sympozjami za pieniądze europejskiego podatnika i prowadzeniem kapitalistycznej kawiarni, gdzie zatrudnia się kelnerów na śmieciowych umowach, to środowisko potrzebuje paliwa. Znajduje go w walce o wyrzucenie na śmietnik tradycyjnych wierzeń, w modernizacji kulturowej i obyczajowej. Ponieważ to nie wystarczy, szuka dla siebie jeszcze męczeństwa. A że kawiorowi lewicowcy mogą z tym mieć niejakie trudności, świat prawicowych ekstremistów spada im jak z nieba.

To zrozumiałe więc, że organizuje ustawki. I zrozumiałe też, że wielu zacnych ludzi o krystalicznie patriotycznych poglądach tę rękawicę podejmuje.

Sprowadzeni do Cepelii

Oni z kolei mają poczucie, że ich świat jest stopniowo wypychany z oficjalnego przekazu, ich pojęcia – wyśmiewane albo delegalizowane przez system politycznej poprawności, w najlepszym zaś razie sprowadzone do Cepelii symbolizowanej przez rządowe oficjałki przy Grobie Nieznanego Żołnierza. Chcą więc wykrzyczeć swoje rozgoryczenie. Przestaje ich drażnić i razić cokolwiek "po naszej stronie". Nawet dorozumiany sojusz z krótko ostrzyżonymi osiłkami.

Doskonale ich rozumiem, ale trudno mi się zwolnić z obowiązku przypominania o dodatkowych okolicznościach. Nie tylko dlatego, że ten Marsz Niepodległości mnie osobiście raził. Zmieniony w dużej mierze, akurat całkiem wbrew i przedwojennej, i kultywowanej w latach komunizmu tradycji, w święto organizacyjne endecji (zakończenie przy pomniku Romana Dmowskiego!), był tak naprawdę odejściem od tego, co jest dziś Polakom potrzebne. A potrzeba im możliwie najbardziej pojemnej historycznej tradycji godzącej różne nurty i bohaterów. Także z Dmowskim w panteonie. Ale nie na jedynym ołtarzu.

Było jednak coś jeszcze: zapewne wbrew intencjom wielu uczestników, a być może nawet niektórych organizatorów. Formuła marszu, w którym dominują lub w każdym razie najbardziej widoczne są organizacje narodowe, w wielu wypadkach nawiązujące do skrajnych odłamów tego obozu, to wyśmienity prezent dla macherów z "Krytyki Politycznej". Dla spragnionej męczeństwa Kazimiery Szczuki i zastygającego w pozie buntownika przeciw nieprawościom Seweryna Blumsztajna. I nie o to tu nawet chodzi, co dzisiaj naprawdę krzyczą i nawet co myślą chłopcy z ONR. Ludzie dogmatycznej lewicy mają swoich wymarzonych naturalnych wrogów. Mają moralny motyw. Argument – wobec wyznawców i wobec zagranicznych sojuszników.

W tym przypadku mniej istotne staje się talmudyczne badanie programu przedwojennych nacjonalistów (choć byli oni sympatiami znacznie bliżsi faszyzmowi, niż to wynika z argumentów obrońców: był to jednak faszyzm jeszcze sprzed Holokaustu, a ich dzisiejsi następcy nie są ich kopiami). Ważniejszy jest ciąg skojarzeń, kodów i znaków.

Naturalnie wielu, nawet nie endeckim, prawicowcom to nie przeszkadza. To przecież takie przyjemne wkurzać Szczukę czy "Wyborczą". Tyle że marsz, w którym skrajności byłyby nieobecne (ONR) lub sprowadzone do roli jednego ze skrzydeł (Młodzież Wszechpolska), byłby o wiele trudniejszy do zaatakowania – propagandowego i fizycznego. A przy tym o wiele bliższy prawdy o emocjach i sentymentach znacznej części tego społeczeństwa. Taki marsz mógłby być jeszcze liczniejszy.

Szansa za rok

Wtedy rzeczywiście tradycyjni patrioci mogliby się stać panami polskich ulic – zwłaszcza wobec pustki ofert środowisk centrowych. Nie w takim sensie, że inni uciekaliby przed nimi. W takim, że przynajmniej przez kilka godzin to oni ustanawialiby swoje wzorce. Staliby się do pewnego stopnia mainstreamem przedstawiającym ciekawą ofertę zwykłym, często nawet nie do końca politycznym, unikającym skrajności i nade wszystko zwady Polakom. A radykalni internacjonaliści, sprowadzeni do roli obcych atmosferze tego dnia dziwadeł, mogliby ich bezsilnie obserwować zza okien Nowego Wspaniałego Świata.

Naturalnie zawsze można odpowiedzieć, że pretekst by się znalazł, że do rozruchów doszłoby tak czy inaczej. Takiej możliwości jednak nie przetestowano. Trudno mieć o to pretensje do samych narodowców: oni weszli w lukę, której nikt przed nimi nie wypełnił. Ale nieprzypadkowo jest to środowisko marginalne, wyborczo nieistotne, podczas gdy ludzie o sympatiach wyraźnie prawicowych to co najmniej jedna trzecia społeczeństwa.

Przeciwieństwem prawicy potulnej, wstydzącej się własnych poglądów nie jest prawica sięgająca po coraz dziwaczniejsze sojusze. Nic nie jest jednak bezpowrotnie stracone. Kolejna szansa za rok.

Autor jest publicystą  tygodnika "Uważam Rze"

To starcie miało coś ze szczególnego meczu. Meczu, w którym każda ze stron stawiała sobie dwa sprzeczne cele. Z jednej strony "nie wymięknąć" przed swoimi zwolennikami, skupić możliwie najwięcej ludzi pod sztandarami. Drugim celem było jednak przedstawienie Polsce i światu wersji możliwie najkorzystniejszej dla siebie i najbardziej obciążającej przeciwnika. To wymagało niedostrzegania lub przynajmniej bagatelizowania obecności wojowniczych kiboli w szeregach maszerującej prawicy. I odwrotnie – krycia swoich zadymiarzy, w tym agresywnych cudzoziemców, przez organizatorów "Kolorowej Niepodległej".

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?