Przez kilka dni emocjonowaliśmy się książką „Inferno of Choices", czyli zbiorem tekstów na temat drugiej wojny światowej finansowanym przez polski MSZ. Komentatorzy i historycy kojarzeni z sympatiami centroprawicowymi mówili o triumfie „pedagogiki wstydu", która staje się częścią oficjalnej polityki historycznej uprawianej przez resort Radosława Sikorskiego.
Komentator „Gazety Wyborczej" Adam Leszczyński stanął w obronie tej publikacji. Główny argument brzmi: jej krytycy często w ogóle jej nie czytali, a polskiej historii nie ma co za granicą wybielać, bo tam i tak znają prawdę.
Co do pierwszej części, cóż, lepiej, aby niektórzy z komentujących zajrzeli do tego, co oceniają. Choć cechą współczesnej, stabloidyzowanej debaty jest wręcz żądanie mediów, aby komentować coś, co znane być nie może. Nie zapomnę takiego oto spektaklu: ogłoszony zostaje raport komisji weryfikującej WSI, w redakcjach dopiero grzeją się drukarki, wypluwając z siebie kilkusetstronicowy tekst, ale na ekranie TVN 24 komentatorzy z lewej i prawej strony mają już wyrobione zdanie. Nikomu to nie przeszkadzało.
MSZ na start
Dziennikarz „Wyborczej" przeprowadził ostatnio wywiad inspirowany artykułem Roberta Mazurka o lemingach, choć jego rozmówca pisarz Marian Pilot od razu oznajmił, że tekstu nie zna. W takiej sytuacji zarzut: „nie czytali", robi wrażenie nieszczerego. Tymczasem, niezależnie od tego, czy historyk Marcin Zaremba pisał o „przemyśle szabrowania" czy o „szale szabrowania", w całej dyskusji chodzi o coś więcej niż o szczegóły tej czy innej publikacji.
I tu przechodzimy do pytania drugiego: czy MSZ jest instytutem badawczym propagującym wszelkie ustalenia historyków? A może jego urzędnicy są zobowiązani do wspierania publikacji promocyjnych? Nie słyszałem o promocji koncentrującej się na czarnych barwach.