Jedną z ważniejszych spraw ostatnich tygodni w debacie wewnątrz PiS jest wątek o tym, czy zmienić ordynację wyborczą i utworzyć 100 okręgów wyborczych. Zarówno zwolennicy, jak i przeciwnicy tego rozwiązania mają swoje tezy i argumenty, analizy i badania. Ale sprawa nie dotyczy tylko wyborów, raczej przyszłości całej formacji Jarosława Kaczyńskiego.
Co bowiem w praktyce oznacza zmiana ordynacji (jeśli do niej dojdzie, co jest bardzo wątpliwe)? Prezes PiS Jarosław Kaczyński i władze partii będą mogły inaczej kształtować listy wyborcze. 100 okręgów to w końcu 100 „jedynek” (w porównaniu z obecnymi 41). Kontrola nad miejscami – czyli nad kształtem przyszłego klubu w Sejmie – jest więc dużo większa. Taki przynajmniej jest argument, który na pewno pojawia się w dyskusjach w gabinecie prezesa PiS. W tle: takie kształtowanie list umożliwia „zabetonowanie” partii i utworzenie swoistej „arki” złożonej z najbardziej rozpoznawalnych polityków PiS, zwykle z najdłuższym stażem. To wielu z nich zresztą prze do zmiany, chociaż w wewnętrznych dyskusjach – jak wynika z naszych rozmów – są przede wszystkim kładzione argumenty dotyczące zwiększenia szans na wygraną. Tak naprawdę jednak chodzi o osiągnięcie innego celu – na wypadek niepowodzenia, chociaż tego zwolennicy zmiany w ordynacji oczywiście nie przyznają. Na straconej pozycji w nowych okręgach wyborczych byliby politycy młodsi, słabiej rozpoznawalni, o mniej znanych nazwiskach. I to jest tak naprawdę istota całej dyskusji w partii rządzącej.