Politycy pchają nas w kolejną wojnę, do Afganistanu, chociaż nie rozliczyli się jeszcze z zaangażowania Polski w awanturę iracką, która okazała się całkowitą porażką. Jedynie słowacki premier Robert Fico podczas ostatniego szczytu NATO w Bratysławie zdobył się na odwagę i stwierdził publicznie, że jedynym motywem użycia siły militarnej był dostęp Amerykanów do ropy naftowej.
W liście wystosowanym do Baracka Obamy w lipcu tego roku byli liderzy państw środkowej Europy, m.in. Lech Wałęsa, Aleksandr Kwaśniewski i Vaclav Havel napisali, że Ameryka nie może zapomnieć o Europie Środkowej, musi prowadzić zdecydowaną i opartą na wartościach politykę wobec Rosji, a sprawa tarczy antyrakietowej to test wiarygodności Waszyngtonu. Autorzy listu stwierdzili też, że „nadchodzi nowa generacja przywódców”, którzy czują się mniej związani z USA, a przy tym mają „bardziej prowincjonalne spojrzenie na świat”.
Test na wiarygodność Ameryki został oblany. Ci „prowincjusze”, opisywani jako zagrożenie, pojawiają się w Europie Środkowej. Pierwszym z nich jest słowacki premier Rober Fico, który odważnie i otwarcie krytykuje USA za polityczne wykorzystanie Europy Środkowej w wojnie o ropę.
[srodtytul]Pięcioletnie poświęcenie[/srodtytul]
Wszyscy pamiętają propagandowe obietnice składane przez Aleksandra Kwaśniewskiego i Włodzimierza Cimoszewicza, którzy agitowali za tą wojną. Dostęp do pól naftowych miał uniezależnić nas od rosyjskiej ropy, obiecano nam zniesienie wiz do USA, lepszy sprzęt i uzbrojenie dla naszej armii pozyskane od Stanów Zjednoczonych, odzyskanie długów, które Irak zaciągnął w Polsce, nie wspominając już o olbrzymim rynku zbytu na polskie uzbrojenie. Czy cokolwiek z tego się spełniło? Polscy żołnierze odwalili w Iraku kawał porządnej roboty, której politycy nie potrafili w żaden sposób przekuć w sukces polityczny czy gospodarczy. Dlatego dzisiaj śmietankę spijają inni.