Od zwycięstwa Platformy jednym z problemów, który przewija się w komentarzach, jest kwestia konfliktu prezydenta z premierem o politykę zagraniczną. Słychać opinie, że jak rząd nie ułoży się z Pałacem, to będą dwie polityki zagraniczne i ucierpi na tym Polska. Otóż rząd się najpewniej z prezydentem i jego bratem nie ułoży, bo to wymagałoby przyjęcia w stosunkach z zagranicą koncepcji i stylu Kaczyńskich. Ale nie będzie też samodzielnej polityki zagranicznej prezydenta. Będzie co najwyżej prezydencka awantura o politykę zagraniczną. I to nie Polska na tym straci, tylko prezydent.
Najpierw o kwestii jednego głosu w sprawach zagranicznych. Otóż, to nie może być najważniejsze. Nie ma dogmatu o wyłączeniu tej dziedziny z walki politycznej. Jeżeli daje się ją wyłączyć, to dobrze, ale ważniejsze jest, o jakiej polityce mówi się jednym głosem. Prowadzenie przez władzę złej polityki przy poparciu opozycji jest złem powiększonym.
Entuzjastyczne reakcje zagranicy na zwycięstwo Platformy świadczą, jak wielką drzazgą był rząd PiS i jak wielką ulgą stał się jego upadek
To dobrze, że za rządów PiS słyszano na zewnątrz przeciwstawny tej partii głos o układaniu stosunków z innymi krajami. Platforma, i szerzej opozycja, nie miały obowiązku wspierać Prawa i Sprawiedliwości, bo nie uzgadniało ono z nimi polityki zagranicznej, jak zresztą żadnej. Brak uzgodnień z jednej strony skutkował brakiem zobowiązań po drugiej stronie.
Głos opozycji utrudniał oczywiście sytuację PiS-owskiego rządu za granicą, ale nie dlatego, że był inny, tylko dlatego, że słuchano go tam z powagą i z nadzieją, że kiedyś stanie się głosem władzy. W opozycji widziano Polskę bardziej pasującą do współdziałania ze społecznością międzynarodową, szczególnie europejską. Gdyby tak nie było, to jej zdanie nie miałoby za granicą znaczenia, bo uważano by je za zniekształcone echo władzy.