Takie podejście buduje wewnątrz partii atmosferę nieufności i zagrożenia. Uwaga kandydatów koncentruje się na podchodach (bo wewnętrznej rywalizacji nikt nie prowadzi jawnie), jak skutecznie przyblokować kolegów, by samemu utrzymać niepodważalną pozycję. Polscy politycy szybko nauczyli się działać na tym polu, myśleć o konfiguracji list wyborczych, badać, którzy kandydaci na liście potencjalnie mogą im najbardziej zagrozić, a zatem nie można ich tam wpuścić, a którzy będą największym zagrożeniem dla konkurentów, więc trzeba im pomóc. Wiedzą, że do rodzinnego powiatu trzeba zaprosić lidera partii, ale broń Boże nie lidera własnej listy, bo mógłby im odebrać głosy. Polscy politycy wiedzą też, jak rozłożyć limity wydatków w kampanii wyborczej, aby ci z końca listy nie zdołali zagrozić tym z jej szczytu za pomocą pomysłowej kampanii.
Owa sprzeczność między interesem partii jako całości a interesem poszczególnych kandydatów zdaje się być problemem trudnym do przezwyciężenia. Wewnątrz największych partii wytworzyły się trwałe koalicje i porozumienia, które mają poszczególnym kandydatom zapewnić szanse na reelekcję czy zdobycie mandatu, nawet kosztem osłabienia partii.
Panuje przekonanie, że w Polsce partie są w dużej mierze autorskie. O ich interes troszczy się lider, który mocno trzyma w ryzach całą resztę. Tymczasem musi się on liczyć z frakcjami czy spółdzielniami, które powstają w jego partii, a przede wszystkim z tymi, wokół których owe spółdzielnie się tworzą. Jak budują oni swoje poparcie? Liczy się popularność, częstotliwość występowania w mediach, przygotowanie merytoryczne albo bliskie relacje z liderem. Najłatwiej jest jednak zdobyć sympatię partyjnych kolegów, obiecując im konkretne korzyści, np. zatrudnianie ich znajomych w administracji państwowej. Powstają zatem „orszaki” polityków, które dla partii mogą być obciążeniem, lecz są atutami w budowaniu osobistej pozycji graczy wewnątrz ugrupowania.
Źle zaprojektowana, puszczona samopas rywalizacja wewnętrzna staje się poważną barierą dla rozwoju partii i dla ich zakorzeniania w społeczeństwie. Ci, którzy wyrobili sobie pozycję, nie są zainteresowani tym, by konkurenci poszerzali partię o swoich zwolenników.
A ponieważ każdy rozwój stanowi dla nich zagrożenie, lepsze jest utrzymywanie status quo.
Pomaga w tym obowiązujący sposób wyłaniania partyjnych ciał kolegialnych – tzw. głosowanie blokowe. Sprawia on, że możliwe są tylko dwa sposoby rywalizacji: walka na śmierć i życie (jak w przypadku Unii Wolności tuż przed jej rozpadem) albo walka pozorna.