Dość żartów z poważnej materii. Wartość badań w interesującej nas kwestii edukacji dzieci poddałem też wyrywkowej weryfikacji, korzystając z pomocy mojej matki prof. Elżbiety Pleszczyńskiej, która zjadła zęby na budowaniu modeli statystycznych. Czyli na opisywaniu rzeczywistości parametrami, które można mierzyć i porównywać. Poprosiłem ją o opinię o jednej ze sztandarowych prac w tej dziedzinie – prof. Jamesa J. Heckmana z Uniwersytetu w Chicago, zresztą laureata Nagrody Nobla – o wpływie wczesnej edukacji na dzieci ze środowisk zagrożonych patologią. Zgodę na udział dziecka w eksperymencie wcześniejszej edukacji wyrazić musiała głowa rodziny.
Oto konkluzja opinii mojej matki: „Rodziny, których głowa wyraziła zgodę, to rodziny chcące uzyskać pomoc, a więc raczej otwarte, niepowiązane mafijnie, nieuczestniczące aktualnie w działalności przestępczej, niestosujące przemocy wobec dzieci, nieobawiające się ujawnienia konkubentów samotnego rodzica i, co najważniejsze, jakoś tam doceniające znaczenie edukacji. Można przypuszczać, że są to rodziny rokujące znacznie lepiej niż te, które odesłały emisariuszy organizatorów badań z kwitkiem. W tej lepiej rokującej części populacji ryzyka z góry można się spodziewać lepszych wyników badań, gdyż każda pomoc, w tym wczesna edukacja dzieci, będzie przynosić lepsze rezultaty".
Innymi słowy laureat Nobla wykonał wieloletnie badania, które... musiały przynieść oczekiwany efekt. I przyniosły. Od pięciu lat są licznie cytowane na całym świecie, bo autorytet autora jest ogromny. Ba, dorobił się on nawet opinii pioniera nowych metod statystycznych – choć jest ekonomistą. Nie śmiem nawet sugerować, że powodowała nim zła wola, ale obawiam się, że o statystyce ma wciąż dość mgliste pojęcie. Chce bowiem wierzyć, że to, co bada, da się zbadać.
[srodtytul]Nie zabraniać, nie nakazywać [/srodtytul]
Co mogę przeciwstawić tym badaniom i tym autorytetom? Niewiele. Na pewno nie powołam się na wyniki żadnych naukowych badań dowodzących, iż wczesna edukacja jest szkodliwa. Na szali stawiam, po pierwsze, moje doświadczenie ojca dwójki dzieci, które chyba nie żałują i żałować nie będą, że do szkoły poszły w wieku lat siedmiu. Po drugie przekonanie, że szkoła jest symbolicznym końcem beztroskiej części dzieciństwa i nie warto tej części skracać. Po trzecie pewność, że każdy rok przedszkolnej swobody, możliwości częstych wyjazdów z dziećmi w dowolnych terminach, a nie tylko w ferie, to rok bezcenny i dla mnie, i dla nich.