W stronę centrum

Czy prezesa PiS kusi wizja kampanii prezydenckiej jako pięknej, samobójczej szarży obozu IV RP?

Publikacja: 27.04.2010 18:35

Piotr Skwieciński

Piotr Skwieciński

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

[wyimek][link=http://blog.rp.pl/skwiecinski/2010/04/27/w-strone-centrum/" "target=_blank]Weź udział w dyskusji[/link][/wyimek]

Podejmując decyzję o kandydowaniu, Jarosław Kaczyński odpowiedział na pytanie powtarzane w ciągu ostatnich dni przez zwolenników i przeciwników Prawa i Sprawiedliwości. Było to pytanie ważne, ale nie najważniejsze dla polskiej polityki. Na pytanie najważniejsze prezes PiS odpowiedzi jeszcze nie udzielił. Może obecnie sam jej jeszcze nie zna.

Najważniejsze nie jest również pytanie, czy brat tragicznie zmarłego prezydenta ma szanse na zajęcie jego miejsca przy Krakowskim Przedmieściu, choć jest z tym zagadnieniem związane. Osobiście skłonny jestem przypuszczać, że pewną szansę na tak klasycznie rozumiane zwycięstwo Jarosław Kaczyński ma. Smoleńska tragedia przyniosła bowiem psychologiczne efekty dające się przełożyć na język idei i polityki. Spowodowała nie tylko mobilizację wiernego zaplecza Prawa i Sprawiedliwości, nie tylko to, że – jak to obrazowo ujął Piotr Zaremba – zwolennicy IV RP podnieśli głowy. Bezmiar dramatu spowodował odruch empatii niemal całego społeczeństwa.

A efektem tej eksplozji empatii, w której miały udział również media, na parę dni cudownie odmienione, było i w jakimś zakresie jest pewne wahnięcie się nastrojów, dopuszczenie do siebie świadomości, że śp. prezydent był obiektem niesprawiedliwości, kłamliwych ataków ze strony obozu rządzącego wspieranego przez większość mediów.

[srodtytul]Efekt otwarcia[/srodtytul]

A dalszym efektem tej zmiany było i jest pewne otwarcie większości społeczeństwa na przekaz braci Kaczyńskich. Społeczeństwo było na ten przekaz otwarte pięć lat temu. Potem w swej większości zamknęło się nań. Dziś otworzyło się znów.

Nie przeceniałbym ani głębokości, ani długotrwałości tego otwarcia. Siły działające przeciw niemu są zbyt potężne, a zepchnięcie obozu IV RP do narożnika mniejszości nie było spowodowane wyłącznie działaniami przeciwników, lecz również błędami tegoż obozu oraz obiektywnymi procesami społeczno-generacyjnymi. Odruch współczucia, nawet poparty półświadomymi wyrzutami sumienia, nie zniweluje tego wszystkiego. A jeśli tylko sondaże pokażą, że Jarosław Kaczyński ma szanse skutecznie zawalczyć z Bronisławem Komorowskim, media porzucą swoją obecną delikatność…

Tym niemniej można założyć, że istnieje grupa, dla której spowodowany smoleńską tragedią efekt otwarcia będzie i silniejszy, i potencjalnie bardziej długotrwały. To grupa byłych wyborców PiS i Lecha Kaczyńskiego z 2005 roku, którzy potem przestali się identyfikować z tą formacją. Dla wielu z nich droga powrotu może być krótsza niż dla przedstawicieli innych grup elektoratu. Właśnie dlatego, że kiedyś już identyfikowali się z braćmi Kaczyńskimi, a więc w sensie programowym są od ich propozycji mniej odlegli niż inni. A jest to grupa spora.

Inną taką grupą mogliby się teoretycznie okazać – paradoksalnie – wyborcy najmłodsi, głosujący pierwszy raz. Paradoksalnie, bo właśnie tę grupę generacyjną niechętne współczesności oblicze PiS antagonizowało najbardziej, bo ta grupa w największym stopniu wrażliwa jest na tworzoną przez media modę kreującą obciachowy wizerunek nielubianych polityków.

A jednak jest to zarazem grupa najbardziej emocjonalna, dla której emocjonalny przekaz ostatnich dni był zapewne najsilniejszy. Być może był to dla wielu z nich najsilniejszy wstrząs emocjonalny w dotychczasowym życiu. A pamiętajmy, że najmłodsi mają jeszcze silniejszą niż starsi tendencję do podejmowania decyzji – w tym wyborczych – pod wpływem emocji.

Jest to też grupa, dla której – właśnie dlatego, że jest najmłodsza – PiS i Kaczyńscy są swego rodzaju abstrakcją. Najmłodsi nie zdążyli więc wejść z nimi w konflikt aż tak zajadły jak ten, który stał się udziałem ich o kilka lat starszych braci i kolegów. Dlatego też wielu spośród nich łatwiej niż starszym byłoby zagłosować na kandydata Prawa i Sprawiedliwości.

A Jarosław Kaczyński może w sposób naturalny kapitalizować ten potencjał współczucia, empatii i otwarcia. Jako brat spoczywającego na Wawelu Lecha. I jako oczywisty lider partii.

Kapitalizować w sposób naturalny – jeśli będzie potrafił.

[srodtytul]Efekt obcości[/srodtytul]

A raczej – jeżeli będzie chciał. W odróżnieniu bowiem od niektórych nie sądzę, żeby największym problemem lidera PiS w tej kampanii była emocjonalność, skłonność do agresywnych i stygmatyzujących przeciwnika wypowiedzi. Żałoba sprzyja Kaczyńskiemu na wiele sposobów. Również w pewnym zakresie chroniąc go przed destrukcyjnymi elementami własnej osobowości. Żałoba w jakiejś mierze zmniejsza też ostrość odrzucania byłego premiera przez jego – wyjątkowo duży – negatywny elektorat.

Ale to nie wystarczy. Bo to nie błędy komunikacyjne doprowadziły do tego, że w 2007 roku Jarosław Kaczyński utracił władzę.

Nie zadecydowała o tym również wroga kampania mediów. Nie byłaby ona ani w połowie tak skuteczna, gdyby nie ideowe przesunięcie, jakiemu od 2005 roku uległ Jarosław Kaczyński.

Prezes PiS na początku lat 90., jeśli idzie o cały zespół problemów cywilizacyjno-kulturowych, był politykiem umiarkowanie konserwatywnym, oskarżanym wręcz przez ciężkozbrojną prawicę o liberalizm. W wyborach 2001 roku PiS osiągnął najlepsze wyniki w wielkich miastach (dziś nie chce się w to wierzyć, ale to prawda), a w 2005 r. stał się wielką partią ogólnonarodową, która miała wizerunek ugrupowania generalnie niepozostającego w wojnie ze współczesnością.

Dziś Prawo i Sprawiedliwość stało się – częściowo na skutek dorabiania gęby, częściowo na skutek uświadomionych procesów politycznych, a częściowo na skutek naturalnej ewolucji – partią sprzeciwu wobec współczesności (takim troszkę mniej skrajnym LPR sprzed paru lat), a Jarosław Kaczyński – ikoną tego sprzeciwu. O ile taka partia może w zmieniającej się i generalnie nie niechętnej współczesności Polsce trwać długo jako siła znacząca, choć mniejszościowa, o tyle taki kandydat na prezydenta – który musi zdobyć połowę głosów – ma marne szanse.

Andrzej Morozowski z TVN powiedział "Super Expressowi", że na skutek smoleńskiej tragedii "PiS przestał być partią, do której trochę wstyd się przyznać". To w pewnej mierze prawda. Stratedzy PiS mogą mieć nadzieję, że nie powtórzy się, a w każdym razie zmniejszy fenomen antykaczyńskiej mobilizacji Kabat (tę zamieszkałą przez młodą klasę średnią warszawską dzielnicę, w której w czasie wyborów 2007 roku zabrakło kart do głosowania – bo taki był napływ wyborców chcących zagłosować przeciw PiS – można uznać za symboliczną dla "wyborców młodszych i wielkomiejskich" z całego kraju).

Ale obniżenie poziomu wrogości nie wystarczy. Ani do wygranej w wyborach prezydenckich, ani do stworzenia sytuacji, w której prawdopodobne byłoby zwycięstwo w wyborach parlamentarnych. Tego nie da się zrobić, jeśli znacząca część "młodszych i wielkomiejskich" nie przestanie odbierać PiS i lidera tej partii jako coś kompletnie obcego ich wrażliwości. Dopiero zmniejszenie efektu obcości może pozwolić politykom PiS na optymistyczne spojrzenie w przyszłość.

[srodtytul]W odwrotnym kierunku[/srodtytul]

Owo zmniejszenie efektu obcości musiałoby polegać, mówiąc ogólnie, na poprowadzeniu partii w kierunku odwrotnym do tego, w którym szła dotąd. Czyli w stronę konserwatyzmu znacząco mniej radykalnego niż obecnie, w pewnych aspektach wręcz na przejściu na pozycje centrowe. A zarazem na rezygnacji z postrzegania swojego obozu jako czegoś na kształt powstańczej partii walczącej z obcym najazdem. Innymi słowy – na świadomej rezygnacji z części własnej tożsamości po to, aby mieć szanse efektywnego realizowania innych jej aspektów.

Czy taki manewr jest do skutecznego – a skutecznie to znaczy między innymi w sposób wiarygodny – przeprowadzenia w ciągu 60 dni? Zapewne nie. Jest to operacja wymagająca czasu. Między innymi dlatego, że jest ryzykowna i skomplikowana. Przeprowadzając ją, trzeba by zminimalizować ryzyko utraty sporej części dotychczasowego zaplecza. Kłania się tu Radio Maryja, na zantagonizowanie go na kilka tygodni przed wyborami Jarosław Kaczyński z pewnością nie może sobie pozwolić.

Nie znaczy to jednak, że takiego procesu nie można by było w trakcie kampanii prezydenckiej zainicjować. Ostrożnie, lecz dostrzegalnie. Tak, by za rok – przed wyborami parlamentarnymi – operacja ta była już zaawansowana. Bo sądzę, że – niezależnie od możliwości zwycięstwa Kaczyńskiego – jego kampania powinna być przez strategów PiS traktowana przede wszystkim jako element kampanii przed wyborami parlamentarnymi. A więc obecna strategia kandydata powinna być wpisana w strategię parlamentarną.

Tu dochodzimy do najważniejszego pytania. Brzmi ono: czy Jarosław Kaczyński może taką strategię zaakceptować? Tonacja listów i oświadczeń lidera PiS z ostatniego tygodnia może robić wrażenie, że kusi go – co psychologicznie zrozumiałe – wizja kampanii prezydenckiej jako pięknej, samobójczej szarży obozu IV RP – obozu w takim kształcie, jaki przybrał w ciągu ostatnich lat. Z kolei wybór Joanny Kluzik-Rostkowskiej wydaje się sugerować, że myśl o jakimś manewrze w stronę centrum nie jest mu obca.

Czy jednak aż tak zdecydowana zmiana oblicza PiS może pomieścić się w jego rozumieniu prawdy i dobra? Bo choć ewolucja w stronę radykalnego konserwatyzmu, którą przeszedł on od początku lat 90., była w części wymuszona względami politycznego pragmatyzmu (tylko wśród tradycjonalnych odłamów społeczeństwa było potencjalne zaplecze polityczne, potem dołączył się do tego fenomen ojca Rydzyka), to zarazem była też autentyczna. Kaczyński stał się naprawdę znacznie bardziej konserwatywny niż kiedyś. Dziś nie broniłby zapewne rewolucji francuskiej, jak zdarzało mu się na początku lat 90. w dyskusjach z działaczami ZChN…

Nie znam odpowiedzi na to pytanie. Myślę jednak, że zależy od niej polityczna przyszłość Polski na skalę przekraczającą horyzont najbliższej kadencji prezydenckiej.

[i]Autor jest współpracownikiem "Rzeczpospolitej". Był m.in. prezesem PAP[/i]

Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: O wyższości 11 listopada nad 3 maja
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Polityczna intryga wokół AfD
Opinie polityczno - społeczne
Rusłan Szoszyn: Umowa surowcowa Ukrainy z USA. Jak Zełenski chce udobruchać Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Fotka z Donaldem Trumpem – ostatnia szansa na podreperowanie wizerunku Karola Nawrockiego?
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Rosyjskie obozy koncentracyjne
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku