Jarosław Kaczyński: Sikorski przegrał Białoruś

Czas wytrzeźwieć z mrzonek i zrozumieć w końcu, że stosowany wobec Łukaszenki „kij” był w rzeczywistości gałązką oliwną, a oferowana mu „marchewka” okazała się zgniłą pietruszką – pisze prezes Prawa i Sprawiedliwości

Publikacja: 01.02.2011 00:24

Jarosław Kaczyński: Sikorski przegrał Białoruś

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

Red

Z perspektywy kilku tygodni, które minęły od sfałszowanych przez Aleksandra Łukaszenkę wyborów na Białorusi, brutalnego stłumienia opozycyjnych protestów i fali represji, która trwa do dzisiaj, widać już wyraźnie, że polska polityka wschodnia poniosła na tym kierunku dramatyczną klęskę.

Zaangażowanie polskiej dyplomacji w ostatnich wyborach na Białorusi zakończyło się katastrofą, gdyż było oparte na nieprofesjonalnej, życzeniowej, a nie realnej ocenie sytuacji w tym kraju. Najpopularniejszy dotychczas lider opozycji białoruskiej, demokrata Aleksander Milinkiewicz, wycofał się z udziału w wyborach, gdy stało się jasne, że nie uzyska wsparcia Unii Europejskiej, która nie chciała drażnić Rosji postrzegającej go jako polityka „zbyt prozachodniego”.

W zamian polska dyplomacja – wspólnie z niemiecką – otwarcie wspierały słabego politycznie, uważanego za prorosyjskiego, kandydata, którego w żadnym razie nie mogła poprzeć zdecydowana większość niepodległościowej opozycji białoruskiej. Czy polski MSZ liczył na jakiś cud w czasie wyborów? Jak ocenić merytoryczny poziom analiz, na których oparła takie swoje działanie polska dyplomacja? Czy dla tych działań istniało wsparcie rosyjskie, a jeśli tak, to dlaczego skończyło się ono w dniu wyborów?

[srodtytul]Sukcesy Moskwy, klęska Warszawy[/srodtytul]

Rosja najwyraźniej po raz kolejny ograła ministra Sikorskiego... i całą Unię Europejską, skłaniając ich do wycofania z wyborów mającego duże szanse na dobry wynik wyborczy Milinkiewicza i porzucając ich na placu boju z przegranym, pobitym i aresztowanym Uładzimirem Nieklajeuem. Moskwa zrealizowała wszystkie swoje cele: wyeliminowała z wyborów prozachodniego, groźnego dla niej kandydata, porozumiała się z Łukaszenką, zwiększając jego zależność od siebie, i odepchnęła Białoruś od Europy.

Polska przegrała. Ale nawet ze swojej przegranej polska dyplomacja nie umie wyciągnąć wniosków. Wszystko wskazuje bowiem, niestety, na to, że MSZ zamierza nadal brnąć w tę ślepą uliczkę i zamiast rozmawiać z całym spektrum opozycji białoruskiej, chce wciąż forsować tylko tę jedną, przegraną już opcję, niemającą po wyborach żadnego zaplecza politycznego ani organizacyjnego.

Działania Ministerstwa Spraw Zagranicznych wobec Białorusi po 19 grudnia są tak naprawdę... działaniami czysto PR-owymi na użytek polskiej opinii publicznej.

Próba odgórnego powołania przez MSZ „biura białoruskiej opozycji” w Warszawie odbyła się bez jakiejkolwiek konsultacji z tą opozycją ani z polskimi organizacjami pozarządowymi działającymi na Wschodzie. Dlaczego polski MSZ od lat traktuje te organizacje jak natrętnych petentów, a nie realnych partnerów, którzy często są w stanie trafniej ocenić i skuteczniej działać na Wschodzie niż urzędnicy? Dlaczego nie korzysta z ich wiedzy i kontaktów, dlaczego nie konsultuje się z nimi przy wypracowywaniu swojej strategii, woląc z uporem forsować swoje nieskuteczne scenariusze i zachowując się przy tym jak słoń w składzie porcelany?

Trudno o lepszy dowód na to, że tak niegdyś głośno wznoszone przez PO hasło „społeczeństwa obywatelskiego” jest dziś dla tej partii jedynie propagandową przykrywką dla arbitralnej, aroganckiej samowoli urzędników.

Kolejnym PR-owym niewypałem w wykonaniu MSZ jest tak gromko obwieszczone w mediach „zniesienie przez Polskę opłat za wizy” dla Białorusinów, aby „zbliżyć ich do Europy”. W praktyce okazuje się, że owo zniesienie opłat dotyczy wyłącznie wiz dla uczestników imprez kulturalnych w RP, którzy muszą posiadać zaproszenia do Polski, a więc tak naprawdę – jedynie wąskiej grupy elit białoruskich, które także dotąd mogły bez problemów przyjeżdżać do naszego kraju.

O żadnym masowym otwarciu na Białorusinów w ogóle nie ma mowy. A o uruchomieniu tak zwanego małego ruchu granicznego z Białorusią, z czym MSZ obnosił się przez lata, nawet nie warto już wspominać. Również ogłoszona tuż po wyborach przez MSZ „szybka pomoc” dla sił demokratycznych na Białorusi utknęła gdzieś w meandrach biurokratycznych tego resortu.

Nie wiadomo też na razie, w jaki sposób polskie władze zamierzają ukarać osoby odpowiedzialne za brutalne represje na Białorusi. MSZ zapewnia wprawdzie o stworzeniu „czarnej listy” funkcjonariuszy białoruskich, którzy mają otrzymać zakaz wjazdu do RP, nie wiadomo jednak ani ile osób, ani kto konkretnie znajdzie się na tej liście i czy przypadkiem nie sprowadzi się ona znowu do symbolicznych sankcji wobec kilkudziesięciu przedstawicieli reżimu.

[srodtytul]Sankcje muszą boleć[/srodtytul]

Nie ma prostej recepty na szybką demokratyzację Białorusi, podobnie jak nie ma prostej recepty na zmuszenie Aleksandra Łukaszenki do respektowania praw polskiej mniejszości w tym kraju. Takiej „czarodziejskiej różdżki”, która zamieni brutalnego dyktatora w eurodemokratę, nikt oczywiście nie posiada.

Ale bez względu na obraną taktykę trzy rzeczy są możliwe i absolutnie niezbędne – po pierwsze: realna, a nie życzeniowa diagnoza i ocena sytuacji, po drugie: konsekwentna polityka wobec reżimu, która powinna z tej diagnozy wynikać, i po trzecie: zwykła przyzwoitość. Jeżeli zakładamy, że dyktator jest skłonny do ustępstw tylko w obliczu sankcji politycznych i ekonomicznych – a 16-letnie doświadczenie polityki wobec Białorusi wskazuje, że chyba tak jest – to stosujmy takie sankcje, które rzeczywiście go zabolą. Jeżeli zaś zakładamy, że jesteśmy w stanie jako Unia Europejska skłonić go do ustępstw współpracą gospodarczą – to oferujmy mu takie warunki, które będą dla niego faktycznie atrakcyjne.

Niestety, w przeszłości UE stosowała wobec Łukaszenki sankcje, które nie były realnie odczuwalne przez reżim – zakaz wjazdu do UE dla 40 funkcjonariuszy reżimu był co najwyżej gestem symbolicznym. Aby sankcje wizowe były skuteczne, muszą objąć również terenowy aparat represji, a więc sędziów, prokuratorów, pracowników KGB.

Podobnie nieskuteczną „sankcją” było w przeszłości cofnięcie Białorusi przez UE preferencji handlowych. Straty w wysokości 200 – 300 mln dolarów rocznie nie są bowiem w stanie zagrozić nawet tak słabej gospodarce jak białoruska.

Taki efekt – i to prawie natychmiastowy – miałoby z pewnością całkowite embargo handlowe ze strony UE. Biorąc pod uwagę, że połowa białoruskiego eksportu trafia obecnie na unijny rynek, Łukaszenko musiałby się ugiąć pod takim naciskiem, jeśli chciałby uniknąć krachu własnej gospodarki i wywołanych tym niepokojów na tle socjalnym. Warto zauważyć, że właśnie taką politykę sankcji – nie tyle handlowych, ile energetycznych – od lat stosuje wobec Łukaszenki Rosja, skutecznie realizując w ten sposób swoje interesy na Białorusi: przejmując tamtejszą energetykę, umacniając swoją obecność wojskową, narzucając własne regulacje celne, a wkrótce – możliwe że także własną walutę.

[srodtytul]Niewypał Partnerstwa Wschodniego[/srodtytul]

Niestety, dzisiejsza Unia nie potrafi podjąć równie zdecydowanych działań. Co więcej, z nieskuteczności dotychczasowych – fikcyjnych przecież – sankcji wielu polityków w UE i w Polsce wyciąga błędny wniosek, że sankcje są w ogóle nieskuteczne. Jak można to jednak ocenić, kiedy tak naprawdę realnych sankcji wobec Łukaszenki nigdy nie było?

Argument o zaniechaniu sankcji byłby dopuszczalny pod warunkiem, że w zamian Unia Europejska mogłaby zaoferować Łukaszence taki poziom współpracy gospodarczej i kredytowej, który byłby w stanie zrównoważyć ekonomiczną zależność Białorusi od Rosji. Jest bowiem oczywiste, że jakiekolwiek zbliżenie z Zachodem oznaczałoby dla Mińska – prędzej czy później – nieuchronny odwet gospodarczy ze strony Moskwy.

Niestety, oferta w postaci Partnerstwa Wschodniego, zdecydowanie przereklamowana, okazała się w przypadku Białorusi niewypałem. Nawet były dyrektor sowchozu jest w stanie wyliczyć, że oferta finansowa w ramach partnerstwa nie jest w stanie rozwiązać choćby małej części problemów gospodarczych Białorusi, w jakimkolwiek stopniu uniezależnić ją od Rosji czy odczuwalnie zmodernizować sypiącą się infrastrukturę kraju.

Tymczasem politycy europejscy, z ministrem Sikorskim włącznie, do dziś zdają się postrzegać swoją głównie biurokratyczną inicjatywę Partnerstwa Wschodniego jako jakieś niesłychane wręcz dobrodziejstwo cywilizacyjne, którego pokusie dyktator nie będzie w stanie się oprzeć. Czas wytrzeźwieć z tych partnerskich mrzonek i zrozumieć w końcu, że stosowany w przeszłości wobec Łukaszenki „kij” był w rzeczywistości gałązką oliwną, a oferowana mu „marchewka” okazała się zgniłą pietruszką.

[srodtytul]Plan demokratyzacji[/srodtytul]

Rząd PiS realnie oceniał sytuację na Białorusi i nie żywił złudzeń co do możliwości „demokratyzacji Łukaszenki”. W przeciwieństwie do rządu PO nie oczekiwaliśmy, że dyktator, którego wyłącznym celem jest zachowanie jak najdłużej władzy i przekazanie jej swojemu synowi, zgodzi się na liberalizację polityczną, w wyniku której mógłby tę władzę utracić. Nasza polityka była też dość konsekwentna i – przede wszystkim – uczciwa i przejrzysta dla białoruskich sił demokratycznych.

Takiej rzetelnej oceny, konsekwencji i uczciwości zabrakło w polityce Radosława Sikorskiego wobec Białorusi, po 2007 roku. Bezkrytycznemu pędowi polskiego rządu do zacieśniania biurokratycznych relacji z administracją białoruską, przy jednoczesnym bolesnym schłodzeniu kontaktów ze środowiskami demokratycznymi, towarzyszyło wygaszanie zapoczątkowanych przez nas konkretnych działań wspierających budowę społeczeństwa obywatelskiego na Białorusi.

Przypomnę, że to właśnie nasz rząd – od grudnia 2005 do listopada 2007 – zapoczątkował cztery największe programy demokratyzacyjne na Białoruś: telewizję Biełsat, Radio Racja, Program Stypendialny im. Kalinowskiego dla białoruskich studentów relegowanych z uczelni za działalność polityczną oraz program finansowej pomocy dla ofiar represji politycznych na Białorusi. Wprawdzie w okresie rządów PO programy te nadal funkcjonowały, ale ich finansowanie systematycznie się zmniejszało. Nie powstał też żaden kolejny program tego typu, jeśli nie liczyć wspomnianego już, szumnie ogłoszonego, Partnerstwa Wschodniego, które jednak szybko okazało się inicjatywą wirtualno-biurokratyczną o praktycznie zerowym wpływie na realną rzeczywistość.

Tymczasem dzięki Programowi im. Kalinowskiego w Polsce studiuje ponad 300 studentów białoruskich. Bez wątpienia jest to najlepsza polska inwestycja w demokrację na Białorusi, a przy okazji długofalowe budowanie przyjaznych Polsce przyszłych elit białoruskich. Dlatego zgrozę wywołują nieodpowiedzialnie wysuwane przez ministra Sikorskiego pomysły zastąpienia tego programu, częściowo czy w całości – nie zostało to sprecyzowane – programem wysyłania białoruskich studentów do Europy Zachodniej, np. w ramach programu „Erasmus”. Poza ewidentną szkodą dla interesów Polski minister Sikorski zdaje się nie zauważać, że oficjalne angażowanie w program stypendialny reżimowych białoruskich uczelni otwiera drogę na Zachód jedynie dzieciom białoruskiej nomenklatury, automatycznie zamykając ją najwartościowszej i najaktywniejszej obywatelsko młodzieży.

Z kolei odtworzone w 2006 roku Białoruskie Radio Racja, obejmujące nadawaniem na falach FM aż 10 proc. mieszkańców Białorusi, każdego roku boryka się z niepewnością wynikającą z niestabilnego finansowania z MSZ i systematycznego zmniejszania dotacji. Podobnie o przetrwanie musi walczyć TV Biełsat, narażony na kolejne cięcia budżetu. Fakt, że jest to jedyne niezależne medium o masowej skali oddziaływania na Białorusi i że po jego utracie możliwość docierania z informacjami do rzesz obywateli tego kraju zniknie prawie całkowicie, zdaje się nie robić na urzędnikach ministra Sikorskiego żadnego wrażenia.

[srodtytul]Zamykająca się granica[/srodtytul]

Publiczne kontakty z białoruskim reżimem polskich i europejskich polityków poważnie nadszarpnęły też wiarę środowisk demokratycznych na Białorusi w uczciwe wsparcie ze strony Polski. W dużym stopniu został zniszczony gromadzony latami kapitał zaufania tych środowisk do naszego kraju. Aby się o tym przekonać, wystarczyło w ostatnich latach wejść na jakiekolwiek niezależne białoruskie forum internetowe lub porozmawiać z białoruskimi politykami demokratycznymi.

W niejasnych okolicznościach z priorytetów polskiej pomocy zagranicznej dla Białorusi urzędnicy ministra Sikorskiego wykreślili w 2009 r. pozycję „prawa człowieka”, a w 2010 r. – „społeczeństwo obywatelskie”. Wprowadzono zamiast tego tak „ważne” dziedziny, jak „współpraca weterynaryjna”, „fitosanitarna” czy „straży pożarnych”. Dlaczego? Przyczyny tych szkodliwych działań minister nie chce dziś wyjaśnić nawet na forum Komisji Spraw Zagranicznych.

Na rozpoczęte od 2008 roku szkodliwe przewartościowywanie polskiej polityki wobec Białorusi niejednokrotnie zwracali uwagę sami Białorusini – nie tylko politycy opozycji, ale i zwykli obywatele. Dla nich granica z Polską stawała się coraz mniej przyjazna i coraz bardziej zamknięta – długie kolejki po drogie wizy, złe traktowanie w konsulatach i na przejściach granicznych.

[wyimek]W przeszłości UE stosowała wobec Łukaszenki sankcje, które nie były realnie odczuwalne przez reżim – zakaz wjazdu do UE dla 40 funkcjonariuszy reżimu był co najwyżej gestem symbolicznym[/wyimek]

W tym samym czasie polskie władze prezentowały bezwarunkową wręcz otwartość na kontakty z białoruską administracją państwową na wszelkich poziomach. Jednym z bulwersujących przykładów może być współpraca prokuratorska, w ramach której przekazano stronie białoruskiej dane kilkunastu tysięcy obywateli tego kraju odbierających VAT za towary kupione w Polsce. Sprawa byłaby oczywista, gdyby chodziło o kraj demokratyczny, natomiast przekazując te dane dyktaturze, narażono wiele tysięcy osób na szantaż ze strony KGB. Wkrótce potem pojawiły się informacje o wzywaniu tych osób do KGB i próbach wymuszenia na nich współpracy.

Gorzki uśmiech budzi fakt, że owa współpraca miała też dotyczyć pozyskiwania przez białoruskie służby informacji na temat polskiej administracji oraz służb granicznych. Fakt bliskiej współpracy polskiej ABW z białoruskim KGB przyznawali nawet oficjalnie przedstawiciele tego resortu.

[srodtytul]Polska mniejszość bez pomocy[/srodtytul]

Czary goryczy w związku z polityką Radosława Sikorskiego wobec Białorusi dopełnia jego całkowita porażka w zakresie obrony praw polskiej mniejszości w tym kraju. To w czasie jego urzędowania zrezygnowała z kierowania Związkiem Polaków na Białorusi Andżelika Borys, która poza deklarowanym przez ministra przed kamerami telewizyjnymi „wsparciem” nie mogła uzyskać z Polski wystarczającej pomocy. Polski MSZ nie był też w stanie skutecznie przeciwdziałać zniszczeniu przez reżim Łukaszenki spółki Polonica finansującej polską działalność oświatową na Białorusi ani bezprawnemu odebraniu Polakom Domu Polskiego w Iwieńcu, ani nieustannym represjom przeciwko wybranym członkom ZPB.

Zamiast tego jesienią 2008 roku polski MSZ próbował wymusić na niezależnym Związku Polaków na Białorusi połączenie z kierowanym przez KGB związkiem reżimowym, co faktycznie oznaczałoby likwidację jakiejkolwiek niezależnej reprezentacji polskiej mniejszości. Pomysł ten był głęboko niemoralny, ponieważ próbowano w ten sposób wymusić odejście czołowych działaczy ZPB. Wpisywał się też całkowicie w oczekiwania białoruskich służb. Trudno się temu dziwić, skoro jego pomysłodawcą, jeszcze w połowie 2007 roku, był ówczesny ambasador Białorusi w RP Paweł Łatuszka.

My tę propozycję stanowczo odrzuciliśmy, Radosław Sikorski był natomiast gotów ją wdrożyć, przedstawiając jako sukces polskiego MSZ. Dopiero publikacja na ten temat w „Rzeczpospolitej” i fala oburzenia w Polsce zapobiegły realizacji tego szkodliwego dla Polaków na Białorusi scenariusza.

Nie jest też tajemnicą, że obecna polityka MSZ zmierza do rozbicia ZPB na pomniejsze organizacje i wybiórcze wspieranie ich z Polski. Działacze związku są namawiani przez dyplomatów do rejestrowania oddzielnych organizacji. A przecież jedność jest dziś największą siłą ZPB. Kiedy jej zabraknie, poszczególne małe i osamotnione organizacje będą całkowicie zdane na łaskę i niełaskę KGB. Trudno nawet ocenić, czy takie działanie polskiej dyplomacji jest wynikiem braku wiedzy i profesjonalizmu, czy próbą „zlikwidowania problemu polskiej mniejszości na Białorusi” poprzez... zlikwidowanie samego ZPB!

Nieskuteczność polskiego MSZ w zakresie obrony Polaków na Białorusi coraz bardziej ośmiela tamtejsze służby. Ostatnim tego przejawem było niedawne pobicie w trakcie przesłuchania przez KGB szefa Rady Naczelnej ZPB Andrzeja Poczobuta, a następnie rewizja w jego domu i skazanie go na grzywnę. Trzeba podkreślić, że w okresie rządów PiS – pomimo różnych szykan wobec działaczy polskiej mniejszości – służby białoruskie nigdy nie posunęły się do zastosowania wobec nich przemocy fizycznej.

Ani nam, ani PO nie udało się wprawdzie uzyskać zalegalizowania ZPB przez władze białoruskie, ale my osiągnęliśmy przynajmniej stan pewnego zawieszenia broni ze strony białoruskiej administracji. To zawieszenie broni zostało w trakcie urzędowania ministra Sikorskiego całkowicie złamane przez stronę białoruską, przy faktycznie pasywnej postawie polskiej dyplomacji i rządu.

[srodtytul]Wyraz słabości[/srodtytul]

Przyczyną tego jest prowadzenie polityki wizerunkowej zamiast polityki realnej przez Radosława Sikorskiego. Kiedy w 2007 roku szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego śp. Władysław Stasiak spotkał się na granicy z szefem białoruskiej Rady Bezpieczeństwa Wiktarem Szejmanem, udało się wynegocjować ze stroną białoruską konkretne ustalenia. Jakże to inne spotkanie niż uściski dłoni w świetle kamer z białoruskim ministrem Siergiejem Martynowem i Aleksandrem Łukaszenką w wykonaniu ministra Sikorskiego. Uściski, po których – dodajmy – represje na Polaków na Białorusi spadły dosłownie na drugi dzień.

Tymczasem nic tak się nie sprawdza w dyplomacji, jak konsekwentnie stosowana zasada wzajemności. Natomiast jednostronne gesty dobrej woli są przez każdą dyktaturę czy totalitarny reżim odbierane jedynie jako wyraz słabości partnera i zamiast do złagodzenia własnego stanowiska skłaniają go – wręcz przeciwnie – do zaostrzenia represji. Pan minister Sikorski najwyraźniej o tym zapomniał.

Obrazu paraliżu polskiej służby dyplomatycznej dopełnia sytuacja z wydawaniem przez polskie konsulaty naszym rodakom na Białorusi Karty Polaka uchwalonej – przypomnijmy – w okresie rządów Prawa i Sprawiedliwości. Obecnie zapisanie się na spotkanie z konsulem w sprawie Karty czy w ogóle dodzwonienie się do konsulatu graniczy niemal z cudem. Z powodu długich terminów oczekiwania wiele zniechęconych osób zrezygnowało z ubiegania się o Kartę, a niektórzy nasi rodacy, niestety, nie dożyli już tej chwili. To smutne świadectwo traktowania własnej mniejszości, które wystawiliśmy sobie jako kraj. Także na arenie międzynarodowej – bo państwo, które nie potrafi obronić praw swojej mniejszości, nigdy nie będzie szanowane.

[srodtytul]Porażki różnego kalibru[/srodtytul]

Rząd PO próbował osiągnąć szybki sukces, ocieplając relacje z władzami Białorusi nawet kosztem polskiej mniejszości, rezygnacji z realnego wspierania sił demokratycznych w tym kraju i przymykania oczu na łamanie tam praw człowieka. Trudno sobie w tamtym okresie przypomnieć choćby jedno oficjalne wystąpienie ministra Sikorskiego w obronie tych praw. Nawet kiedy w białoruskim areszcie, po 90-dniowej głodówce protestacyjnej, na krawędzi śmierci znajdował się bezpodstawnie więziony opozycjonista Mikoła Autuchowicz, oficjalna Warszawa milczała. W mniemaniu MSZ był to zapewne wyraz tzw. Realpolitik, jednak poza zgodą strony białoruskiej na rozpoczęcie dużej prywatnej inwestycji Jana Kulczyka na Grodzieńszczyźnie pozytywnych skutków owej „Realpolitik” próżno szukać. W przeciwieństwie do długiej listy różnego kalibru porażek, których w tym okresie było aż nadto.

Bez wątpienia jednym z najważniejszych zadań polskiej polityki zagranicznej jest współtworzenie przyszłości Europy Wschodniej. Polityka wobec Białorusi ma w tym przypadku kluczowe znaczenie dla naszego kraju. Niestety, w wyniku opisanych wyżej zaniedbań, mylnych ocen, biurokratycznej inercji, kunktatorstwa, arbitralnego działania i nieliczenia się z sektorem obywatelskim, źle pojętej politycznej poprawności oraz podporządkowywania interesu kraju własnemu wizerunkowi, ponieśliśmy na tym kierunku poważne polityczne straty, które będziemy musieli odrabiać latami. Im szybciej zaczniemy, tym lepiej.

Z perspektywy kilku tygodni, które minęły od sfałszowanych przez Aleksandra Łukaszenkę wyborów na Białorusi, brutalnego stłumienia opozycyjnych protestów i fali represji, która trwa do dzisiaj, widać już wyraźnie, że polska polityka wschodnia poniosła na tym kierunku dramatyczną klęskę.

Zaangażowanie polskiej dyplomacji w ostatnich wyborach na Białorusi zakończyło się katastrofą, gdyż było oparte na nieprofesjonalnej, życzeniowej, a nie realnej ocenie sytuacji w tym kraju. Najpopularniejszy dotychczas lider opozycji białoruskiej, demokrata Aleksander Milinkiewicz, wycofał się z udziału w wyborach, gdy stało się jasne, że nie uzyska wsparcia Unii Europejskiej, która nie chciała drażnić Rosji postrzegającej go jako polityka „zbyt prozachodniego”.

Pozostało 96% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Jan Romanowski: PSL nie musiał poprzeć Hołowni. Trzecia Droga powinna wreszcie wziąć rozwód
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA