Publicyści Krytyki Politycznej o prawie o narkotykach

Przeciwnicy liberalizacji ustawy narkotykowej zarzucają rządowi i zwolennikom nowelizacji populizm, samemu podsycając społeczne lęki i fałszywe stereotypy – piszą publicyści

Publikacja: 14.04.2011 21:40

Michał Sutowski

Michał Sutowski

Foto: Rzeczpospolita

Red

Rząd się naraził – już niewielki ruch w stronę liberalizacji prawa narkotykowego wywołał ostre reakcje. O „kupowanie głosów" młodzieży, o promowanie szkodliwych zachowań, o brak wyobraźni oskarżają autorów nowelizacji niektórzy terapeuci, cała konserwatywna prawica, ale i część „liberałów" – nigdy dość przypominać, że horrendalne hasło „Lepiej w więzieniu niż na cmentarzu" wypromowała niegdyś Barbara Labuda. Spory racjonalne przyćmiewa demagogia, której najjaskrawszym przejawem była histeryczna mowa posłanki Beaty Kempy – z niesławną tezą o „wspieraniu mafii" przez ministra Kwiatkowskiego, a także liczne manipulacje danymi.

Poland like Holland

Argumenty przeciwników te same, co zawsze. Że odstępowanie od karania oznacza faktyczne przyzwolenie, co nie tylko burzy szacunek do prawa, ale i zachęca do sięgania po szkodliwe substancje. Że (nawet względny) brak zagrożenia karą zwiększa dostępność narkotyków, bo znika czynnik odstraszania dla dilerów, ale i samych użytkowników. Handlarze będą się tłumaczyć „niewielką ilością" na własny użytek, co utrudni policji ich ściganie.

Najbardziej sugestywna jest oczywiście wizja konsekwencji społecznych – „prognozy" wzrostu liczby uzależnionych okrasza się obrazami brudnych strzykawek, względnie opowieściami o setkach odurzonych, zalegających pokotem na ulicach holenderskich miast. O tym, czy „bezwzględne karanie" zwiększa szacunek dla prawa i faktycznie reguluje zachowania społeczne, poucza nas nieśmiertelny przykład amerykańskiej prohibicji. Jeśli prawo jest nieakceptowane społecznie, jeśli traktowane jest jako niezrozumiały wymysł (w tym wypadku konserwatywnych) elit – będzie sabotowane.

Dla większości młodych ludzi zakaz palenia trawy stwarza posmak antysystemowości (niejeden młody „radykał" zwalcza Babilon wyłącznie za pomocą jointa), a atmosfera konspiracji sprzyja raczej integracji towarzyskiej palących marihuanę niż rezygnacji z niej. O poziomie i warunkach konsumpcji narkotyków prawo decyduje tylko w niewielkim stopniu – dużo ważniejsze są wzory czerpane z popkultury, etos grupy rówieśniczej (na który posłanka Kempa działa raczej przeciwskutecznie), a także problemy społeczne.

Nie dla wszystkich bowiem narkotyki oznaczają imprezowy relaks w gronie przyjaciół – w wielu wypadkach ich kontekst stanowi społeczne wykluczenie, brak życiowych perspektyw i poczucie upokorzenia. Dostępność narkotyków to osobny rozdział – nie od dziś się mówi: „Poland like Holland". Być może udałoby się – drastycznymi środkami – znacznie ograniczyć możliwości ich zakupu, zwłaszcza przez młodych ludzi. Pojawia się tylko pytanie, czy skórka jest warta wyprawki.

Przekonanie, że policyjna represja ratuje ofiary narkotyków przed uzależnieniem, to populizm czystej wody

Płynna granica

Konsekwentne ściganie i zamykanie do więzień za posiadanie najmniejszych ilości oznacza bowiem, po pierwsze, wykorzystanie zasobów ludzkich i materialnych policji i sądownictwa (czy „trzepanie" gimnazjalnych plecaków to najwłaściwsze zajęcie dla stróżów prawa?), po drugie, potencjalne przepełnienie więzień, po trzecie wreszcie – wepchnięcie masy (głównie młodych) ludzi w tryby aparatu ścigania ze wszystkimi tego konsekwencjami.

Od rejestru karanych i złamanych karier zawodowych w najlepszym razie po bliskie spotkania trzeciego stopnia z „prawdziwymi" przestępcami. Granica między dilerem a przygodnym użytkownikiem bywa płynna – czy kolega z klasy, pośredniczący przy zakupie grama marihuany do wspólnego wypalenia, to już hiena żerująca na czyimś uzależnieniu? Nie od rzeczy będzie przypomnieć, że słynny paragraf 62.a (będący m.in. przedmiotem nowelizacji) sami policjanci nazywają statystycznym. Hurtowe łapanie drobnych posiadaczy fenomenalnie poprawia „wykrywalność" – bo w tym wypadku przestępstwo popełnione z automatu oznacza „wykryte". Jedno jest pewne – obecne prawo nie dotyka niemal w ogóle „hurtowników" ani wielkich producentów.

Przy względnie stałym popycie zaostrzenie represji oznacza co najwyżej wzrost cen – a w efekcie zysków. Nie bez przyczyny mafia w Meksyku, swoistym narkotykowym jądrze ciemności, gwałtownie zwalcza pomysły legalizacji. A skuteczność polityki represji? Doświadczenia innych państw nie są zachęcające. Poziom konsumpcji narkotyków na głowę mieszkańca nie różni się bardzo w Holandii i w USA. Tyle że w Stanach Zjednoczonych sto tysięcy ludzi (połowa populacji skazanych!) siedzi w więzieniach za różne przestępstwa narkotykowe.

Nie wspominając o tym, że największe szkody związane z konsumpcją narkotyków (śmierć z przedawkowania, zakażenia HIV i żółtaczką, marginalizacja społeczna) spotykamy w krajach, w których polityka narkotykowa jest wyjątkowo brutalna i połączona z silnym rozwarstwieniem społecznym. Wystarczy wspomnieć Rosję, Ukrainę, Tajlandię, ale i Stany Zjednoczone tak hołubione przez naszych zwolenników „prawa i porządku".

Od piwa do wódki

A dopalacze?! – powiedzą przeciwnicy zmian. Przecież po zakazie ich sprzedaży spadła liczba ich ofiar w szpitalach! A dlaczego spadła? No właśnie, nie wiemy. Prawdopodobnie dlatego, że (w dużej mierze słuszna) świadomość związanych z nimi zagrożeń, ich stale pogarszająca się jakość i mniejsza dostępność (de facto tylko u dilera) skłoniły użytkowników do przejścia na pewniejsze, bezpieczniejsze substancje. Np. marihuanę, leki na receptę bądź alkohol. Problem represji nie polega tylko na tym, że bywa nieskuteczna albo nazbyt społecznie kosztowna. Bywa także – i to jest przykład polskiej polityki narkotykowej – efektem fałszywego rozpoznania zagrożeń.

Kilka linijek wyżej użyliśmy „drewnianego" pojęcia: przygodny użytkownik. Celowo, ponieważ w Polsce każdego palacza marihuany traktuje się jak potencjalnego „ćpuna z dworca". Wciąż pokutuje – fałszywy, bo sfalsyfikowany badaniami w wielu krajach – pogląd o „równi pochyłej". Niemal każdy „twardy" narkoman (heroinista, konsument kompotu) zaczyna od marihuany. Tak, to prawda. Podobnie jak to, że większość alkoholików zaczynała od piwa.

– Marihuana nie zabija, a niektóre leki tak – mówił niedawno Marek Balicki.

Można rozszerzyć tę tezę i przypomnieć, ile szkód zdrowotnych i społecznych (przestępczość z użyciem przemocy, wypadki drogowe) wywołuje nadużywany alkohol, jak rujnują zdrowie papierosy i ilu Polaków jest lekomanami. Nie oznacza to, że należy zamykać do więzienia za picie wódki, a za papierosy do kamieniołomów – warto jednak uczciwie przyznać, że poziom prawnych sankcji związanych z różnymi środkami ma więcej wspólnego z naszymi stereotypami i przyzwyczajeniami kulturowymi niż z realną ich szkodliwością.

Podział na alkohol „dla ludzi" i narkotyki jako absolutne zło jest arbitralny. Heroina szkodzi bardziej niż piwo i szybciej uzależnia, silniej zmienia świadomość i do tego może zabić – to jasne. Tylko czy zestawienie np. marihuany z pitą „z gwinta" wódką w bramie wypada równie jednoznacznie? Na gorzką ironię zakrawa fakt, że wśród pięciu posłów PSL, którzy głosowali przeciw nowelizacji prawa narkotykowego, jest człowiek znany z alkoholowych ekscesów.

Znieczuleni

Co najmniej jeden argument przeciwników zmian wydaje się – zwłaszcza dla lewicy – interesujący. Przyzwolenie na konsumpcję narkotyków uczy „poprawiania świata tabletką", skłania tym samym do konformizmu. To prawda, lepiej, żeby młodzi zmieniali świat, zamiast od niego uciekać. Ale większość wciąż „znieczula się" substancjami legalnymi – powszechnie dostępnym alkoholem bądź dużo mniej powszechnie dostępnymi środkami psychotropowymi na receptę.

Atmosfera paniki moralnej wokół narkotyków sprzyja niemoralnemu szantażowi – jeśli nie chcesz karania za posiadanie, pragniesz zguby naszych dzieci. Przeciwnicy zmian zarzucają rządowi i zwolennikom nowelizacji populizm, samemu podsycając społeczne lęki i fałszywe stereotypy. Kryminalizacja problemów społecznych i przekonanie, że policyjna represja ratuje ofiary przed uzależnieniem – oto populizm czystej wody. Nowelizacja ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii to mały krok w dobrym kierunku.

Szkoda, że zabrakło w niej tzw. tabeli wartości granicznych – niska „społeczna szkodliwość" czynu będzie zależała od poglądów i nastawienia policji i prokuratora. Wypada mieć jednak nadzieję, że senatorowie nie przestraszą się histerycznej kampanii przeciwników. Że Polska w przyszłości rozważy portugalski model polityki narkotykowej, w którym dekryminalizacja posiadania – na przekór obawom – od ponad dekady przynosi dobre skutki społeczne i zdrowotne. I wreszcie warto wierzyć w zdrowy rozsądek rodziców, którzy najlepiej rozumieją prostą prawdę. Że zapalony joint to jeszcze nie katastrofa. W przeciwieństwie do złamanej przez kartotekę policyjną kariery, względnie spotkania dziecka z bandytami „pod celą".

Autorzy są członkami zespołu Krytyki Politycznej

W Opiniach

Barbara Labuda Narkomania jest jak pożar 14 kwietnia 2011

analizy
Powódź i co dalej? Tak robią to Brytyjczycy: potrzebujemy wdrożyć nasz raport Pitta
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Joe Biden wymierzył liberalnej demokracji solidny cios
Opinie polityczno - społeczne
Juliusz Braun: Religię w szkolę zastąpmy nowym przedmiotem – roboczo go nazwijmy „transcendentalnym”
Opinie polityczno - społeczne
Skrzywdzeni w Kościele: Potrzeba transparentności i realnych zmian prawnych
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Opinie polityczno - społeczne
Edukacja zdrowotna, to nadzieja na lepszą ochronę dzieci i młodzieży. List otwarty
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska