Napadnięty został za to, że 11 kwietnia nie chciał opuścić Krakowskiego Przedmieścia przed Pałacem Prezydenckim. Bezpodstawne pobicie dziennikarza powinno wywołać oburzenie środowiska. Nie wywołało. Wyobraźmy sobie, że rządzą bracia Kaczyńscy, a przed pałacem, który zajmuje Lech, pobity zostaje dziennikarz "Gazety Wyborczej".

Przez cztery lata media, tudzież wszelkie możliwe instancje śledcze, zajmowały się samobójstwem Barbary Blidy. Oskarżenia i pomówienia pod adresem ówczesnych władz okazały się funta kłaków warte. W efekcie uznano, że Blida padła ofiarą... atmosfery z czasów rządu PiS. Chór powtarzający,  że politycy tej partii mają krew  na rękach, nadal głosi swoje, a Blida funkcjonuje jako męczennica  III (IV?) RP.

A pamiętają państwo nazwisko Marka Rosiaka, ofiary jedynego dotąd  w historii III RP morderstwa politycznego? Zabity został za to, że był członkiem PiS, a jego ciężko  poraniony partyjny kolega cudem uniknął śmierci. Sprawa sprzed pół roku. Czy media analizują kampanię, która poprzedziła zabójstwo? Zastanawiają się nad źródłem szaleństwa człowieka, który chciał zabić Kaczyńskiego i wszystkich członków jego partii? Rozważają "atmosferę", która do tego doprowadziła? Analizują portret psychologiczny sprawcy, który był także członkiem PO? Czy w ogóle zajmują się sprawą?

A co by było, gdyby ofiarą padł aktywista PO, zabójca był kiedyś członkiem PiS i krzyczał, że należy zabić wszystkich członków PO? Wyobrazili sobie państwo?

W dokumencie Ewy Stankiewicz "Krzyż" widzimy bojówki podpitych młodzieńców atakujących i obrażających modlących się obrońców krzyża. Dzieje się to przy bierności służb porządkowych, które, co najwyżej, podejmują działania przeciw ofiarom. Czy bierność służb porządkowych przeradza się dziś  w agresję przeciw tym, którzy mają "niewłaściwe" poglądy, co pokazuje przykład Stróżyka, i czy ośrodki opiniotwórcze zaczną je za to chwalić?