Jarosław Makowski o reformach Donalda Tuska

Rząd Donalda Tuska zaczął stawiać wymagania nie tylko obywatelom, ale przede wszystkim zaczął wymagać od naszego państwa – przekonuje szef Instytutu Obywatelskiego

Publikacja: 25.04.2011 21:15

JAROSŁAW MAKOWSKI

JAROSŁAW MAKOWSKI

Foto: Fotorzepa, AW Andrzej Wiktor

Jak słusznie notuje niemiecki socjolog Ulrich Beck, współczesne państwo uwikłane jest w szereg sprzeczności. Z jednej strony, w wyniku globalizacji i rosnącego znaczenia organizacji międzynarodowych ulega ono istotnemu osłabieniu. Z drugiej – państwo jak nigdy przedtem jest nam potrzebne dla życiowego bezpieczeństwa. Czy da się jakoś sensownie pogodzić zarysowaną tu sprzeczność?

Beck stwierdza, że absurdalna na pierwszy rzut oka sytuacja nie musi być pozbawiona sensu. Może, jeśli zredukuje się ją do równania: słabnące państwo plus pomysłowość równa się przekształcenie – otrzymamy nowy model państwa. Model, który będzie mógł sprostać dzisiejszym wyzwaniom: niestabilnym rynkom pracy, kryzysom finansowym, arabskim rewolucjom, kataklizmom natury... Na naszych oczach tworzy się bowiem obraz państwa, które zrzuca z siebie "skórę klasycznych zadań", by przywdziać "skórę nowych wyzwań". Nowy model państwa zakłada też nowy sposób myślenia.

Anachronizm umysłowy

Tymczasem duża część politycznych komentatorów tkwi w utartych koleinach myślowych. Anachroniczny sposób postrzegania roli państwa jest szczególnie widoczny w zachowaniach obrońców OFE. Kosztem minimalizowania jego roli walczą oni o nienaruszalność OFE w dotychczasowej postaci jak o niepodległość. Boją się niczym diabeł święconej wody redefinicji roli państwa w kształtowaniu przemian społecznych i gospodarczych. By jednak pokazać, na czym miałoby polegać owo novum, przyjrzyjmy się bliżej intelektualnej i politycznej rutynie sprowadzającej rolę państwa do "nocnego stróża".

Pierwszym dogmatem, którego bronią, jeśli mogę tak powiedzieć, "polityczni tradycjonaliści", jest nieprzystające do obecnej rzeczywistości rozumienie słowa "reforma". Ich zdaniem zawsze musi mieć ona charakter spektakularny i z konieczności wywracać do góry nogami rzeczywistość polityczną i społeczną. Wedle tej logiki pojęciu reformy odpowiada pojęcie rewolucji. Przykładem takiego myślenia był projekt IV RP. Tyle że Polacy – nim zdążył się on na dobre zadomowić – odesłali go na śmietnik historii. Co nie znaczy, że jesteśmy z definicji przeciwni reformom. Odwrotnie: chcemy zmian. Pytanie więc brzmi nie: "czy reformować?", ale: "jak reformować?"

Podobnie rewolucyjny charakter, choć akceptowany społecznie ze względu na zapowiadane przez jej twórców korzyści, miała reforma emerytalna. Logika myślenia "politycznych tradycjonalistów" jest tu następująca: przeprowadziliśmy "wielką reformę", dlatego za nic w świecie nie można jej teraz – po dziesięciu latach funkcjonowania – skorygować. Choćby się waliło i paliło naokoło, zadaniem państwa jest trzymać się raz powziętych rozstrzygnięć.

Choćby reforma i jej owoce zjadały własny ogon, państwo musi stać na straży raz powziętych decyzji, gdyż w założeniu, czyli na papierze, reforma miała przecież przynosić rodzimym emerytom same dobrodziejstwa. To, co ładnie wygląda na kartce papieru, nie odzwierciedla w tym przypadku rzeczywistości.

Historia się zagęściła

Błąd myślenia o reformach i państwie polega tu na całkowitej ahistoryczności. Nie bierze się pod uwagę, że żyjemy dziś w dynamicznej rzeczywistości politycznej, społecznej i gospodarczej. Więcej, jedyną stałą rzeczą w obecnym świecie jest to, że zmienia się ona w zawrotnym tempie. Czas i przestrzeń nie mają już znaczenia w tym sensie, że wszystko dzieje się tu i teraz. Na naszych oczach i naszym kosztem. Tej bezwzględnej dynamiki doświadczamy poprzez zawartość naszych portfeli choćby przy okazji tsunami dewastującego Japonię.

Rząd, który nie reaguje na radykalne zmiany geopolityczne i finansowe, nawet jeśli ceną jest podważanie jego ideologicznego credo, popełnia ciężki i niewybaczalny grzech. Podobnie dyskwalifikująca politycznie jest niezdolność do korygowania przez rządzących decyzji, jeśli się okazuje, że rzeczywistość negatywnie je zweryfikowała. Dlatego dziś, w dobie płynnej ponowoczesności, cnotą jest nie tyle trzymanie się jak pijany płotu swoich pierwotnych założeń, ile kreatywność w niwelowaniu niepożądanych skutków nieprzewidywalnych i niezawinionych przez nas globalnych procesów.

Powiedzmy zatem to mocno: nie ma nietykalnych "ojców reform", ba, nie ma reform, których nie można zmienić czy skorygować. Odpowiedzialny rząd musi przeprowadzać "reformę reformy" – tym bardziej gdy okazuje się, że wcześniejsze zmiany są już passe. Z tych samych racji nie ma dziś miejsca na tzw. wielkie reformy, rozumiane jako zaprowadzenie niewzruszonego porządku politycznego i społecznego na długie lata. Historia nie tyle się skończyła, jak chciał Francis Fukuyama, ile się radykalnie skurczyła i zagęściła.

Nowoczesne państwo musi się do tych nowych warunków dostosować, co znaczy, że w swych działaniach musi być skuteczne. Rozumiem przez to adekwatne i szybkie reagowanie na dynamicznie zmieniający się świat. Państwo jest projektem, który nie tylko może, ale wręcz musi się nieustannie reformować. Ciągła reforma to jego trwały fundament, który ma zapewnić każdemu z nas poczucie bezpieczeństwa i stabilności.

Drugie przekonanie, które niczym mantrę powtarzają "polityczni tradycjonaliści", głosi, że państwo, przeprowadzając "wielkie reformy", zawiera jednocześnie z obywatelami umowę społeczną. I że będzie wierne tej umowie do grobowej deski. Taki rodzaj umowy społecznej miał być przyjęty w chwili wprowadzania reformy emerytalnej.

Adwokat obywateli

Zgoda: państwo zawarło z obywatelami umowę, ale jej przedmiotem nie była i nie jest nienaruszalność OFE. Państwo zobowiązało się przede wszystkim do bycia gwarantem naszych emerytur i naszego życiowego bezpieczeństwa. Nie obiecywało przy tym, że będzie pompować pożyczone pieniądze do prywatnych instytucji finansowych. Tym bardziej gdy odbywa się to kosztem przyrostu długu publicznego – a więc nas wszystkich.

Na czym więc polega istota posttradycyjnego państwa? Karol Marks pisał, że "ludzie stawiają przed sobą tylko takie problemy, jakie potrafią rozwiązać". Przez stwierdzenie Marksa bił jeszcze optymizm. Tyle że dziś jego zasadę należałoby odwrócić i powiedzieć: "ludzie są stawiani przed problemami, których nie są w stanie rozwiązać". Tym bardziej w pojedynkę.

O ile bowiem upadek amerykańskiego banku Lehman Brothers w 2008 r. w tej samej sekundzie zmienił życie mieszkańca Warszawy czy Nowego Sącza, o tyle jego osobiste decyzje nie mają wpływu na cenę cukru na światowych rynkach. O ile rewolucje na Półwyspie Arabskim mają wpływ na cenę ropy na świecie, o tyle codzienne decyzje mieszkańca Warszawy czy Nowego Sącza nie mają znaczenia dla nowojorskiej czy londyńskiej giełdy.

Oto zasadnicza asymetryczność w relacji między obywatelem a globalnymi procesami, jakich jesteśmy świadkami i zarazem uczestnikami. Wobec tej sytuacji to państwo staje się naszym, obywateli, adwokatem w procesie globalnych przemian i gier interesów.

Elastyczne państwo

Mimo to przekonuje się nas, iż to my, obywatele, mamy być w ponowoczesnym świecie elastyczni. Mamy sobie radzić sami w każdej sytuacji. Mamy się dostosowywać: kształcić, podnosić kwalifikacje, zmieniać prace jak rękawiczki... tak by dopasować się do nieprzewidywalnych warunków. Jednak nowy sposób myślenia o państwie zakłada odwrócenie tych ról. Nie tyle to obywatel ma być elastyczny (co nie znaczy, że ma być pasywny), ile elastyczne ma być także państwo.

Takie państwo potrafi adekwatnie reagować na nieprzewidywalne sytuacje, tak by nie tracić z oczu naszego bezpieczeństwa. Elastyczne państwo nie boi się brać na siebie zobowiązań, których pojedynczy ludzie nie są dziś w stanie sami dźwigać. I dziś rząd Donalda Tuska jest krytykowany za to, że zaczął stawiać wymagania nie tylko ludziom, poprzez powtarzanie im tak jak jego poprzednicy cudownej formułki, by zaciskali pasa, ale też za to, że stawia wymagania państwu. A przecież zgodnie z tą nową logiką nie tylko obywatele mają być skuteczni i kreatywni w swym działaniu, ale skuteczne i elastyczne w kształtowaniu naszej rzeczywistości ma być też państwo.

Posttradycyjne państwo ma więc nową treść – na morzu niepewności ma dawać ludziom poczucie życiowego bezpieczeństwa. Ma też nową formę – nie może się zachowywać jak słoń w składzie porcelany, ale musi czujnie przyglądać się zmianom, by móc adekwatnie i szybko na nie reagować. Nie tyle ma działać w pojedynkę (wszak obecny świat to naczynia połączone), ile musi nauczyć się zdolności tworzenia sojuszy, by – szczególnie w ramach takiego organizmu jak UE – móc forsować pożądane przez siebie zmiany i osiągać zamierzone cele.

Jak skolonizować  przyszłość

Jeśli nawet my, obywatele, nie stawiamy dziś państwu dużych wymagań, gdyż tak zostaliśmy przez ostatnie 20 lat wytresowani przez neoliberalną ideologię, to nowoczesne państwo musi zacząć wymagać samo od siebie. Metamorfoza państwa jest dziś koniecznym warunkiem tego, byśmy – poprzez nasz wspólny i solidarny wysiłek – mogli w jak największym stopniu "kolonizować" nieprzewidywalną przyszłość.

Autor jest publicystą, filozofem  i teologiem, szefem związanego z PO  Instytutu Obywatelskiego

Jak słusznie notuje niemiecki socjolog Ulrich Beck, współczesne państwo uwikłane jest w szereg sprzeczności. Z jednej strony, w wyniku globalizacji i rosnącego znaczenia organizacji międzynarodowych ulega ono istotnemu osłabieniu. Z drugiej – państwo jak nigdy przedtem jest nam potrzebne dla życiowego bezpieczeństwa. Czy da się jakoś sensownie pogodzić zarysowaną tu sprzeczność?

Beck stwierdza, że absurdalna na pierwszy rzut oka sytuacja nie musi być pozbawiona sensu. Może, jeśli zredukuje się ją do równania: słabnące państwo plus pomysłowość równa się przekształcenie – otrzymamy nowy model państwa. Model, który będzie mógł sprostać dzisiejszym wyzwaniom: niestabilnym rynkom pracy, kryzysom finansowym, arabskim rewolucjom, kataklizmom natury... Na naszych oczach tworzy się bowiem obraz państwa, które zrzuca z siebie "skórę klasycznych zadań", by przywdziać "skórę nowych wyzwań". Nowy model państwa zakłada też nowy sposób myślenia.

Pozostało 90% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?